środa, 26 stycznia 2011

Zejscie do doliny..coraz nizej i nizej...droga do Lukli

Namche Bazar o poranku




Ostatni widok na Mount Everest:):)
...schodzac do Lukli
Drahanka i niewidoczny Everest w tle:)



Schodzac coraz nizej mozna bylo spotkac sie z lokalna kultura...
...buddyjskie modly wokol Stupy











Pakunki lokalnych tragarzy



Lukla:)

Lotnisko w Lukli

Moj pokoj w hotelu w Lukli

22.10.2010

Namche Bazar (3440m) - Lukla (2860m)

Obudzilam sie stosunkowo wczesnie, bo rowniez dzisiaj czekala mnie dluga przechadzka. Musialam bowiem dojsc do Lukli przed godzina 15-ta, aby potwierdzic moj bilet na samolot do Kathmandu. Niby w Kathmandu powiedziano mi, ze moj bilet jest potwierdzony i juz nie musze nic z nim robic, ale jak to na nepalski system przystalo, potem okazalo sie calkowicie inaczej.
Na sniadanko musli z mlekiem i w droge. Schodzac przez Namche Bazar przypadkowo spotkalam Marte, ktora wlasnie wybierala sie na jednodniowa wycieczke do sasiedniej doliny...ale jej dobrze. Ja niestety nie mialam wiecej czasu, aby zostac w tym rejonie. Ostatnie spojrzenie na Namche Bazar i biegiem w dol. Przyznam, ze bardzo polubilam ta wioske i czulam sie w niej jak w domu. Mam nadzieje, ze kiedys jeszcze tam wroce:)
Schodzac coraz nizej kolejno mijalam wioski: Mongjo (2835m), Bengkar (2630m), Toktok (2760m),Phakding (2610m). W tej ostatnie zrobilam sobie godzinna przerwe. Byla godzina 12, a ja czulam sie bardzo glodna. Pyszny dhal w Namaste Lodge (300nrs) , troche leniuchowania na sloncu i dalej w droge. Czekal mnie jeszcze spory odcinek, a przyznam, ze juz nie chcialo mi sie schodzic. Slonce swiecilo tak mocno, bylo niemilosiernie goraco i jakos mialam malo energii. Odwyklam od takiej pogody. Wyzej bylo caly czas chodno, a w sloncu temperatura byla idealna dla mnie... tu nieco za goraco. Ale co zrobic. Skorzystalam jednak z promieni slonca i w jednej z wiosek umylam wlosy w przydroznym kranie. Oczywiscie wzbudzilo to wielkie zainteresowanie, bo jak to myc sie na drodze.. ale mi bylo wszystko jedno. Dwa tygodnie nie moglam umyc wlosow, wiec to byl ten czas....czas na zmiane. Ohhhh jakze przyjemnie bylo sciagnac czapke po takim czasie i poczuc wiatr we wlosach. Cudo. Jak widac takie trekingi pozwalaja decenic podstawowe wygody, takie jak kapiel:):) W kazdym razie odzylam po tej kapieli i frunelam dalej:)
Co ciekawe bylo tak goraco, ze mogalm rozebrac sie do krotkiego rekawka... co nie bylo mozliwe przez ostatnie 2 tygodnie:). I dopiero wtedy dostrzeglam, ze jakas taka mala jestem, ze stracilam na wadze naprawde sporo. do tej pory nie widzialam tego bowiem pod 4 warstwami ciuchow:).
Kolejne 2 godziny zejscia to wedrowka dluga dolina, lekko po plaskim, potem w dol. Mijalam coraz to nowsze osoby, ale jakos nie mialam ochoty na nawiazywanie nowych kontaktow. Przed sama Lukla przyczepil sie do mnie jeden z lokalnych przewodnikow, ktory na sile chcial mi pomoc znalezc nocleg w Lukli... musialam wiec mocno przyspieszyc, aby uwolnic sie od jego milej, ale zarazem "niechcianej pomocy":).
Punktualnie o 15-tej dotarlam do Lukli. Niewiele zmienilo sie w miescinie od mojego ostatniego pobytu tutaj. Nadal same slepy, lodge, szarosc. Jedynie co mnie zauroczylo to przecudowny widok na skalisty szczyt, jaki rozposcieral sie tuz nad wioska. WOW. Urokliwe.
Swoje pierwsze skoki skierowalam do siedziby Yeti Airlines. Na wszelki wypadek chcialam sie upewnic, ze wszystko w porzadku z moim lotem. I cale szczescie, ze sie zjawilam, bo jak sie okazalo kazdy bilet wymaga potwierdzenia na miejscu. To znaczy wyglada to tak.. niby masz wykupiony bilet, ale i tak musisz sie stawic na miejscu (badz poprosic hotel, aby to za ciebie zalatwil) i miedzy godzina 15-16 potwierdzic, ze chcesz leciec tym lotem. Pan z lini lotniczych odhacza, ze sie stawilas, a potem kaze wrocic o 16-tej, aby potwierdzic czas odlotu. Bo tak naprawde kto sie stawil, ten ma pierwszenstwo. Pracownicy Yeti ustalaja nowe listy pokladowe, na podstawie potwierdzonych biletow.. wiec tak naprawde mozna dostac miejsce we wczesniejszym samolocie, badz tym samym z pierwotnego biletu. W przypadku Lukli bardzo wazne jest, aby wylatywac badz przylatywac rano. Najczesciej po godzinie 10-tej pogoda sie pogarsza i wiele lotow zostaje odwolanych, wiec czym wczesniej tym lepiej. Jak sie okazalo po godzinie, moj lot zostal potwierdzony na ta sama godzine, jaka widniala na pierwotnym bilecie.
Co ciekawe w siedzibie Yeti Airlines spotkalam kolege Holendra i Niemca z Gokyo. Poniewaz dosc dobrze sie dogadywalismy postanowilismy poszukac noclegu w tym samym hotelu. Po przechadzce przez Lukle ostatecznie znalezlismy pokoje w Summer Garden Lodge (150nrs/single). Wiedzialam, ze nie jest to najtanszy pokoj, jaki moglam znalezc, ale nie mialam juz sily szukac. Po chwili odpoczynku, rozpakowaniu, wybralam sie na krotki spacer po wiosce.
Poszlam najpierw na lotnisko, bo juz podczas przylotu bardzo mnie zaintrygwalo. Niestety bylo popoludnie, wiec nie bylo zadnych odlotow czy przylotow. Musialam wiec poczekac na dzien nastepny. Pospacerowalam tez po sklepach, ale ceny byly kosmiczne, czasem drozsze niz w Namche Bazar, dlatego postanowilam poczekac na zakupy do Kathmandu.
Po powrocie do hotelu przyszedl czas na pogaduchy i smiechy z chlopakami, a potem smaczna kolacje- moja ukochana zupka "thanthok" (180 nrs) i smazony ryz z warzywami (190nrs).
Poszlam spac naprawde pozno, bo pogaduchy nam sie przeciagnely, a czekalo mnie jeszcze pakowanie. Co ciekawe na sam koniec mialam przygode z pokojem, bo poniewaz byl calkowicie nowy nie mial jeszcze zamkniecia od srodka, wiec musialam poprzesuwac lozka, aby zablokowac na noc wejscie do pokoju.. hihi.. to sie nazywa technologia:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz