wtorek, 25 stycznia 2011

Ekstremalne warunki i przelecz Cho La (5368m)

Marta, Craig i Drahanka:)
Wspolny wieczor w Gokyo Resort
Drahanka na Cho La Pass (5368m)
Tuz przed przelecza Cho La



Przez cala droge bylo mgliscie i zimno..:(




Tuz przed sama przelecza niebo rozpogodzilo sie leciutko...
niestety tylko na chwile:(



Poczatek drogi na przelecz Cho La




Dzonghla (4830m)

17.10.2010

Dzonglha (4830m) - Cho La Pass (5368m) - Gokyo (4790m)


Niestety kotlowalalm sie przez polowe nocy. Poszlismy spac bardzo wczesnie i juz okolo godziny 2-giej czulam sie totalnie wyspana. I co tu mozna bylo robic... niewiele. Spalysmy bowiem w pokoju wieloosobowym, dookola smacznie chrapalo okolo 20 osob, wiec trzeba bylo lezec cicho i probowac zasnac. Niestety nie bylo to najlatwiejsze. Do tego Marta pochrapywala troszke, co nie ulatwialo sprawy:) (nastepnego wieczoru Craig wyraznie bawil sie ta sytuacja, wiec byla choc jedna zaleta calej tej syt:)).
Lezalam wiec i wyczekiwalam, az na zegarku wybije godzina 6-ta (oczywiscie nie moim, bo ja zadnego nie mialam, hihihi:)).
Niestety nad ranem zaczelo padac, co nie wrozylo za dobrze naszemu podejsciu na przelecz. Martwilam sie, bo w kazdym przewodniku, jak i z informacji od tragarzy, wiedzialam, ze jak pogoda jest zla, wkazane jest zejscie na dol, wrecz zabronione wyruszanie na przelecz. Podejscie, jak i zejscie z przeleczy sa bowiem stosunkowo niebezpieczne i przy zalamaniu pogody moga niesc ze soba wielkie ryzyko:( Wiec nie zapowiadalo sie ciekawie:(
Wstalysmy okolo 6-tej. W jadalni tragarze jeszcze spali, ale to nie przeszkodzilo nam zjesc porzadne sniadanie (omlet z serem i ciepla herbatka). Niestety widok za oknem zasmucal. Wszytko pokryte bylo warstwa sniegu.. wow.. jak to mozliwe, ze w tak krotkim czasie spadlo tak duzo sniegu. Wszystko bylo biale, niebo zakryte chmurami! Co najgorsze snieg padal caly czas i nie zapowiadalo sie na to, ze przestanie. Wszyscy byli niepewni co robic dalej, czy isc na przelecz, czy schodzic na dol. Co mnie jednak zaskoczylo o swiecie to sam widok lodge'y, w ktorej spalysmy. Dopiero dzisiaj zobaczylam, ze polozona byla u podnoza pieknej, osniezonej gory..wow.. widok zapieral dech w piersiach:) I ta toaleta na zewnatrz na tle gor...hihi.
Pytanie co robic dalej, pozostawalo jednak bez odpowiedzi. Wszyscy wahali si, czy isc wyzej, czy schodzic. W koncu po dlugich dywagacjach, pomimo ciagle padajacego sniegu, niemal wszyscy mieszkancy lodge'y podjeli decyzje proby wejscia na przelecz... jak sie nie uda, zawsze mozna wrocic. Przyznam, ze wraz z Marta uzaleznilysmy decyzje wyjscia od innych. Wszyscy pozostali mieszkancy lodge'y byli z przewodnikami, badz tragarzami, wiec prawdopodobienstwo zgubienia sie w ich przypadku bylo znacznie mniejsze. My bylysmy same, do tego nie znalysmy trasy, wiec musialysmy zdac sie na inncyh, ktorzy pojda przodem. Cieszylam sie wiec, ze reszta podjela taka decyzje. Wiedzialam, ze beda szli szybciej niz my (bo oni na lekko, my z wielkimi plecakami), ale zawsze moglysmy sugerowac sie ich sladami, badz ich widokiem na podejsciu.
Ostatecznie wyruszylismy okolo godziny 7.30. Poczatkowo szlak prowadzil plaska dolina. Wszystko pokryte bylo warstwa sniegu, a widocznosc byla niewielka... z jednej strony bylo to bardzo urokliwe, ale z drugiej wzbudzajace respekt i niewiadoma. Z czasem zaczal rowniez padac snieg...ojjjj, nie zapowiadalo sie dobrze. Poczatkowo szlam bardzo powoli.. z jednej strony bylo mi bardzo goraco, a z drugiej nie bylo mozliwosci rozebrania, bo wiatr wial niemilosiernie. Wiec gotowalam sie z ciuszkach, co mnie bardzo spowalnialo.
Z czasem szlak zaczal piac sie powoli pod gore....szlam stalym tempem, krok za krokiem, oddech za oddechem... nie bylo najgorzej:) Marta byla lekko z przodu. Zaskoczyla mnie para starszych Francuzow, ktorzy predkosc na podejsciu byla zadziwiajaca. To prawda, ze szli na lekko, ale mimo tego ich wyczyn w takim wieku byl godny podziwu.
Po krotkim podejsciu zaczela sie powazna wspinaczka. Podejscie zrobilo sie naprawde strome, a na nasze nieszczescie snieg zaczal sypac coraz mocniej. Wszystkie kamienie przykryte byly warstwa sniegu i tak naprawde nie bylo wiadomo, gdzie stawiac nogi, ktory kamien sie rusza, ktory jest plaski. Wow.. to byla jak jedna wielka zagadka. Cale szczescie para Francuzow wraz z przewodnikiem prowadzili, wiec mialysmy pojecie, ktoredy prowadzi szlak. Bez nich przejscie byloby niemozliwe. Do tego ta stromizna...
Snieg sypal coraz mocniej, temperatura spadla ponizej zera i zrobilo sie strasznie slisko. Kazdy kolejny krok byl wielka niewiadoma, czy sie zjedzie, czy tez utrzyma sie roznowage. Podobnie bylo na gladkich plytach skalnych. Niestety nie bylo czasu na wahanie, czy przystanki, trzeba bylo isc dalej. Dodatkowo zmeczenie powoli dawalo w kosc... ale co sie dziwic, zblizalysmy sie w koncu do wysokosci 5368 metrow. Pamietam ten wysilek, te krople potu na czole, ten ciezki oddech przy kazdym kolejnym kroku...ale co najwazniejsze rowniez ta satysfakcje z kazdego nowego odcinka, jaki przemierzylymy:)
Tuz przed sama przelecza pojawil sie skrawek niebieskiego nieba, a opady sniegu nieco oslably... wow... to byla szansa na rozpogodzenie. Ostatni odcinek prowadzil przez lodowiec i to bylo niezapomniane przezycie. Wszystko pokryte bylo gruba, polmetrowa warstwa sniegu, w ktorej wyzlobiony byl swoisty tunel. Tu udalo mi sie zrobic kilka zdjec, niestety z poprzednich odcinkow zostaly tylko wspomnienia. Wyciagniecie aparatu bylo ryzykowne i niebezpieczne, w kazdej chwili mozna bylo sie bowiem poslizgnac i spasc.
Czulam sie zmeczona... 15 kg na plecach, wysokosc ponad 5300 metrow, ekstremalne warunki podejscia, snieg, slizgawica, zerowa widocznosc...to wszystko dalo w kosc, ale satysfakcja ze zdobycia przeleczy wynagrodzila kazdy trud.
Przelecz Cho La (5368m) przywitala nas dwoma kopczykami, licznymi buddyjskimi chorogiewkami modlitewnymi, jak i pieknym jeziorkiem polodowcowym z niesamowita szczelina lodowa:0 Niezapomniany widok!!! Niestety zadnych innych widokow nie bylo... wokolo snieg i chmury:( A szkoda wielka, bo podobno z przeleczy rozposciera sie niesamowity widok na Himalaje, w tym rowniez na Everest.
Na przeleczy nie zostalysmy za dlugo, bo bylo naprawde zimno, a my bylysmy nieco przemoczone. Czekoladka, dwa zdjecia na pamiatke i w droge na dol. Bylo naprawde slisko, stromo i tak jak przy podejsciu nie wiadomo bylo do konca, w ktorym kierunku zmierzac i na ktore kamienie nadepnac. Cale szczescie przewodnik pary Francuzow okazal sie naszym wybawieniem, bo szedl pierwszy i znaczyl droge:) Wybawieniem byly rowniez kijki, bo bez nich zapewne wielokrotnie wyladowalabym na pupie.
Poczatkowo strome zejscie, a potem bardzo dlugie przejscie przez ogromne rumowisko skalne. Marta zostala nieco z tylu, a ja "sledzilam" Francuzow, aby nie stracic orientacji, gdzie isc:) Niestety snieg nie przestawal padac. Po jakims czasie zeszlysmy do doliny. Wydawalo sie, ze juz jestesmy niedaleko, ale jak sie pozniej okazalo bylo to bardzo mylne. Czekaly nas bowiem jeszcze dwa strome podejscia i jedno dlugie i monotonne zejscie w dol...to wlasnie urok gor.. myslisz, ze jestes juz na miejscu, a tu jeszcze jeden pagorek i jeszcze jeden i musisz walczyc ze soba, aby isc dalej:):) Uwielbiam to:)
Snieg, bloto, zerowa widocznosc... to wspomnienia z tego zejscia:)
Okolo godziny 13.45 dotarlysmy do malej wioski Dragnag (4700m). W jednej z lodge'y (Tashi Delek) zjadlysmy cieply posilek i rozgrzalysmy sie ciepla herbata. Bylysmy przemoczone i straszliwie zmeczone. Juz teraz wiem, dlaczego odradzaja przejscie przez przelecz w takich warunkach:) Ale co najwazniejsze nam sie udalo, wiec bylam z tego powodu bardzo zadowolona.
Poniewaz zarowno lodge'a, jak i sama wioska nie przypadly nam do gustu, postanowilysmy isc dalej. Zmecznie bylo wielkie, ale nie poddalysmy sie. Ubralysmy plaszcze przeciwdeszczowe, zapytalysmy wlascicielke lodge'y, ktoredy prowadzi szlak i wyruszylysmy w droge. Czekalo nas jeszcze dwugodzinne przejscie prze lodowiec Ngozumba. Wazne bylo jednak trafienie na odpowiednia sciezke. Wczesniej spotkalysmy bowiem osoby, ktore kilka godzin krazyly po lodowcu i nie trafily do Gokyo, musialy wrocic do Dragnag. Smutne to. Mialam jednak nadzieje, ze nam sie uda. Zreszta nie bylo czasu na krazenie. Byla 15-ta, wiec do zachodu slonca mialysmy niecale 3 godziny:(
Snieg niestety padal coraz mocniej, widocznosc coraz gorsza. Niby wlasicicelka lodge'y wskazala nam droge, ale przyznam, ze sciezki w tych warunkach byly naprawde mylace. Szlysmy na wyczucie. Cale szczescie ze po jakis 15 minutach natrafilysmy na mala strzalke kierujaca na sciekze przez lodowiec... bylysmy w domu:)
Przejscie przez lodowiec zajelo nam okolo 1.5 godziny. Snieg padal nieustannie. Raz szlo sie pod gore, raz na dol.. i tak w kolko. Bylo to bardzo meczace, szczegolnie po takim dniu jak dzisiaj:(
Nie zapomne, jak bardzo ucieszylysmy sie na widok Gokyo, ktore ukazalo sie za jedna z moren:)
Mimo ze wszystko pokryte bylo chmurami, na dole przebijalo sie blekitne jezioro Gokyo tuz u podnoza gor. WOW... to byl widok, ktory wynagrodzil trud osttanich 2 godzin:)
Po dojsciu do wioski wybralysmy jedna lodge (Gokyo Resort), ktora z daleka wydala nam sie najbardziej przyjazna. Jadalnia okazala sie byc niesamowicie przepelniona, ale nam w tym momencie bylo wszystko jedno. Zmecznie zwyciezylo:) Pokoj, jaki nam zaoferowano okazal sie przyjemny, czysty (200nrs/double), wiec zostalysmy. Do tego spotkalysmy kolege od muzyki- Australijczyka Craiga, wiec towarzystwo na kolejny wieczor bylo zapewnione:) Nie moge nie wspomniec, ze byl zszokowany naszym widokiem... nie wierzyl bowiem, ze mozemy przejsc przez przelecz i dojsc do Gokyo z tak wielkimi plecakami:) A jednak... zrobilysmy to i na pewno bylysmy bardzo dumne z siebie:) Dzielne babki z nas:)
Rozpakowalysmy sie, przebralysmy z przemoczonych ciuchow i poszlysmy na jedzonko. Bylam tak zmeczona, ze az nie chcialo mi sie jesc. Zaczleam wiec od zupki pomidorowej (280nrs) i cieplej herbaty (70 nrs). Reszte wieczoru przegadalysmy z Craig'iem. To bylo mile spotkanie, bo Craig okazal sie naprawde interesujacym mezczyna, z pasjami, emocjami. No i warto wspomniec, ze jest bardzo przystojny... hihi:) Na koniec krotka sesja zdjeciowa, wymiana maili i zyczenia na dobranoc.
Niestety noc byla maksymalnie zimna. Cieply spiwor, dwie koldry i wszystkie ciuchy na sobie, daly jednak rade. Poza tym zmeczenie pozwolilo nam szybko zasnac:)
To byl bardzo meczacy dzien... chyba najbardziej meczacy sposrod calego trekkingu. Ale warto bylo i bylam naprawde szczesliwa i dumna z siebie, ze udalo mi sie przejsc przez przelecz!!! :)
Niech zyja Drahanka i Himalaje:)!!! Hurrraaaa!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz