wtorek, 18 stycznia 2011

Zmierzajac do Namche Bazar

Widok na Namche Bazar

Jadalnia w mojej lodge'y
Drahanka i Namche Bazar
Nowe duszyczki na mojej drodze:)
od lewej: Drahanka, Grzesiek, Marta, Jarek

Stupa w NB


Slynny sobotni market w Namche Bazar













Moj hotelik- Khumbu Lodge
Widok na wioske z mojego pokoju
Liczne kramy z pamiatkami sa nierozlacznym elementem NB

Piatkowy market:)














Pierwszy widok na Namche Bazar


Lokalni tragarze.




Widoki zaczynaly zapierac dech w piersiach:)
Dolina, ktora wedrowalam z Lukli do NB

Wiszace mosty sa nierozlacznym elementem tej doliny i krajobrazu



Moj lunch:)






























8.10.2010

Phakding - Namche Bazar (3440m)

Specjalnie obudzialam sie wczesnie rano, chcialam wyjsc w droge mozliwe jak najwczesniej. O 6.30 sniadanko - lokalny przysmak sherpow "champa porridge" (180 nrs), moze smak nie jest bardzo wyrafinowany, jednak z cukrem smakuje calkiem niezle:). Przy sniadaniu spotkalam dwojke nowozelandczykow, z ktorymi chwile pogaworzylam. Niestety pozniej nasze drogi sie rozeszly, bo przyszedl czas wyruszyc w droge. Z lodge'y wyszlam jeszcze zanim slonce okrylo doline. Bylo stosunkowo chlodno i dosc szarawo, ale po pol godzince wszystko rozjasnilo sie w pierwszych promieniach slonca. Wychodzac z Phakding kupilam krople do wody, bo ceny wody pitnej zaczely byc zatstraszajace. Juz w Phakding za butelke zadano 50 nrs (gdy normalna cena jest 15 nrs),a z tego co mi powiedzieli inni turysci, wyzej cena dochodzi nawet do 200 nrs. Z jednej strony rozumiem ten skok cenowy, bo w koncu ktos musi ta wode wniesc na taka wysokosc, ale z drugiej nie mialam zamiaru placic takich kwot:) Krople Piyush dezynfekujace wode sprawdzily sie w stu procentach:)
Dzisiejsza trasa prowadzila przez trzy pseudo-wioski, ale co mi sie najbardziej podobalo to wiszace mosty. Dzisiaj przeszlam przez 4, ale chyba najbardziej podobal mi sie ostatni, tuz za wioska Monjo. Genialne jest uczucie, gdy dochodzi sie do konca mostu, a on coraz bardziej chybocze, a ty ruszasz sie zgodnie z jego ruchami.. wow.. super!!!
Po przejsciu przez ostatni most czekalo mnie dlugie i strome podejscie do Namche Bazar (ok 600 m przewyzszanie). Ojj nie bylo latwo... oddech stawal sie coraz ciezszy, barki bolaly od ciezkiego plecaka, ale trzeba bylo isc dalej, w koncu to dopiero poczatek. Po drodze minelam pierwszy widok na Everest, o czym dowiedzialam sie niestety pozniej. Wierze jednak, ze bede miala okazje podziwiac go jeszcze wiele razy:) Widoki stawaly sie caraz piekniejsze. Coraz to nowsze szczyty odslanialy sie wokolo,a dolina ktora dotychczas przemierzylam, powoli znikala w oddali. Niestety z czasem coraz wiecej chmur nachodzilo na niebie, wiec mozna bylo sie spodziewac, ze popoludniu piekne widoki znikna w bialych chmurach.
Podczas podejscia spotkalam trojke Niemcow (dwoch chlopakow i jedna dziewczyne), ktorzy o dziwo wybrali sie do Bazy bez tragarzy i przewodnika. Co ciekiewe dzieczyna urodzila sie w Katowicach, ale zaraz po urodzeniu wyjechala do Niemiec. Niemniej mowila po polsku... wow, swiat jest maly:) Niestety co przyslonilo to spotkanie, to fakt, ze byli bardzo zdystansowani i czulam ich wywyzszajace sie charaktery.. brrr!!! Dla mnie bylo to glupie zachowanie, wiec porozmawialam chwile dyplomatycznie i poszlam dalej.
Podejscie zajelo mi okolo 2 godzin.Wow... calkiem niezly czas choc czulam sie lekko zmeczona.
Tuz przed samym wejsciem do Namche Bazar kolejny "check point" i chwila na odetchniecie:).
Namche Bazar (3440m) okazalo sie mala miescina polozona na stoku gory, w ktorej miescily sie liczne sklepy i lodge. Moim pierwszym krokiem po przybyciu bylo znalezienie hotelu. Poszwedalam sie wiec w poszukiwaniu noclegu, ale zaden z hoteli nie chwycil mnie za serce. Cale szczescie cos mnie tknelo, aby pojsc nieco wyzej... ufff... i udalo sie. Super nocleg znalazlam w jednej z najwyzej polozonych lodge'y- Khumbu Lodge (100 nrs pokoj).
Rozpakowalam sie, rozporzadzilam w pokoju, umylam glowe w lodowatej wodzie (nastepne wodne szalenstwo czekalo mnie dopiero za 2 tyg, ale wtedy o tym nie wiedzialam:):), a popoludniu poszlam na market. Poniewaz byl piatek do Namche Bazar schodzili sie lokalni ludzie z wszystkich okolicznych wiosek. NB slynie z sobotniego marketu, ale przygotowania i poczatek niekonczacego sie handlowania zaczyna sie juz w piatek. Teraz wyjasnilo sie dlaczego tak sporo osob podchodzilo do Namche dzisiejszego dnia- setki tragarzy z olbrzymimi pakunkami, panie ubrane w lokalne stroje- to wszystko na sobotni market:) A sprzedawano wszystko, poczawszy od zywych zwierzat, poprzez warzywa i zwykle jedzenie, a konczac na garnkach, koszach itp. Mozna bylo tu nabyc wszystko, co sie chcialo. Wow, super doswiadczeniem bylo ogladanie tego calego lokalnego zamieszania:)
Poza lokalnym marketem odwiedzilam rowniez inne atrakcje Namche, a wiec uliczki z licznymi sklepami z pamiatkami, odzieza i ekwipunkiem gorskim. Bylo tego naprawde sporo!! I tu mala niespodzianka, na jednej z uliczek zaczepilam trojke Polakow. Dlaczego ich zaczepilam.. nie wiem.. cos mnie tknelo. I jak sie potem okazalo, bylo to jedno z doswiadczen, ktore zmienilo calkowicie dalsza czesc mojego trekkingu. Gromadka, ktora spotkalam to: Marta, Grzesiek i Jarek. Jak sie pozniej okazalo chlopcy spotkali Marte na lotnisku w Kathmandu i to byl ich wspolny poczatek. A potem pojawilam sie ja:) Co ciekawe od tego momentu szlismy juz razem. To bylo niesamowite, jak bardzo odpowiadalo nam wszystkim nasze towarzystwo. Byla jakas taka niesamowita wiez, ktora sprawiala, ze czualam, jakbym znala tych ludzikow od bardzo, bardzo dawna, a tak naprawde dopiero ich poznalam. To bylo niesamowite i niesamowita byla cala ta Trojka!! Marta, przesympatyczna dziewczyna, ktora przyjechala do Nepalu sama i sama wyruszyla na trekking ... jej plan byl podobny do mojego, a wiec EBC. Z kolei chlopcy - milosnicy gor, ktorzy wspinaja sie od bardzo dawna- ich plan byl znacznie bardziej ambitny, bowiem celem bylo wejscie na Pumori (7161m). Niemniej co mnie w nich najbardziej urzeklo to fakt, ze obok ogromnego doswiadczenia i olbrzmiej wiedzy o gorach i wspinaczce, nadal byli normalni, nie oceniali, nie wynosili sie ze swoim bagazem doswiadczen, a wrecz odwrotnie...pomagali zrozumiec, uczyli, dzielili sie wiedza. To bylo urocze!!!
Z chlopcami spedzilam kolejne 9 dni, z Marta 13. Jak widac, jak przystalo na Drahanke, moja samotna wyprawa nie potrwala zbyt dlugo:):) I strasznie ciesze sie, ze moje i ich drogi spotkaly sie tego dnia:)!!
Tego popoludnia juz razem wybralismy sie na dalszy spacerek po NB. Potem zgadalismy nie na kolejny dzionek. Chlopcy przekonali mnie, ze powinnam zostac w NB na jeden dzien aklimatyzacji. Nie planowalam tego, bo myslalam, ze moze warto pojsc dalej. Ale ostatecznie zdalam sie na ich doswiadczenie i rady i zostalam. Poza tym dzieki temu mielismy szanse wyruszyc w dalsza wyprawe RAZEM, a wiedzialam, ze bedzie to niezapomniane przezycie:)
Wieczor w lodge'y spedzilam na rozmowie z przemila para hiszpanow i ich sympatycznym przewodnikiem. To byl niesamowity dzien!!!

9.10.2010

Ojjj, to byl zakrecony dzionek. Jak wspomnialam wczesniej poswiecilam go na pelna aklimatyzacje, plus mile towarzystwo Marty, Jarka i Grzeska. Pobudka okolo godziny 9-tej, skromne sniadanie (omlet i hot lemon) i okolo 10-tej udalam sie do Namaste Lodge, gdzie nocowala moja polska ekipa:) Przyznam, ze bardzo ucieszylam sie na ich widok i wydaje mi sie, ze bylo to vice versa:) Pogadalismy troszke, a potem udalismy sie na slynny sobotni market. Jak wspomnialam wczesniej sobotni market niewiele roznil sie od piatkowego. Szkoda tylko, ze cale niebo pokryte bylo chmurami, bo nie mozna bylo zobaczyc wszystkich urokow tej niezapomnianej wioski (moze jak bede wracac!).
Zakupowe szalenstwa zaczely sie skromnie, bo od snikers'ow na markecie (65 nrs/szt). Potem jednak ruszyly cala para, szczegolnie dzieki Jarkowi, ktory rozpoczal zakupowa lawine:):) Jak wspolnie stwierdzilismy to wlasnie Jacek zalapal faze na zakup ciuchow, a my mu w tym poczatkowo tylko towarzyszylismy:) Potem jednak jego zakupowy zapal przeszedl na mnie i na Marte i ostatecznie wszyscy w trojke wyladowalismy z siatkami pelnymi ciuchow. Na moim koncie pojawily sie nowe: grube, gorkie spodnie plus genialny softshell. Co ciekawe moj plecak byl juz wystarczajaco ciezki, a tu nowe rzeczy.. hmmm... ale za to jakie:) Jak sie potem okazalo, ich zakup byl genialna decyzja... uzywalam obu rzeczy kazdego dnia i sprawdzily sie w 100 procentach. A do tego ceny tych ciuchow byly naprawde atrakcyjne. Wydawac by sie moglo, ze w Kathmandu bedzie taniej, ale nie...do tego spodnie, ktore kupilam sobie w drodze powrotnej, nie byly dostepne w calym Kathmandu. Wiec co mozna powiedziec... Namche Bazar - genialne centrum handlowe!!!:):)
Lunch zjedlismy wspolnie w malej knajpce przy markecie. Tym razem przysmakiem dnia byl smazony makaron z warzywami (160 nrs). Ale to nie jedzenie bylo glownym elementem tego posilku.. ohhh, ile smiechu mielismy podziwiajac Jarka zachwycajacego sie swoimi zakupami, ile smiechu mielismy rozposcierajac wizje kolegi szpanujacego nowymi metkami w Krakowie, czy rodzinnym miescie, ile smiechu wywolala kominiarka bez oryginalnej naszywki. Generalnie nie da sie opisac tego co sie dzialo, jaka atmosfera panowala miedzy nami i mysle, ze zadne slowa nie oddadza obrazu takich chwil, ktore wspolnie spedzilismy. Takich momentow bylo wiele podczas tego dnia i kolejnych... i mam nadzieje, ze takie chwile zostana w naszej pamieci na dlugo:).
"Fajna dupka" to kolejny z naszych przesmiesznych tekstow, ale o co chodzilo, to niech juz zostanie slodka tajemnica miedzy nasza Czworka:)
Na zakonczenie tego dzionka wszyscy udalismy sie do mojej lodge'y na herbate i pogaduchy. Co ciekawe w jadalni spotkalismy kolejna trojke Polakow, ktorzy wlasnie wrocili z trekkingu i zmierzali na dol.. wow.. ale wygladali na zmeczonych i wycienczonych. Zobaczymy wiec jak bedzie:)
Po powrocie do pokoju kosmiczne pakowanie... musialam bowiem zdecydowac co biore, co zostawiam.. nie bylo sensu brac tak ciezkiego plecaka w gore. Ostatecznie zostawilam jedna mala reklamowke, ktora odbiore w drodze powrotnej.. ufff.. jeden/dwa kilogramy mniej:)
To byl super dzionek... po jednym dniu z Marta i chlopakami moge z czystym sumieniem powiedziec, ze czulam jakbym znala ich od dawna , a co najwazniejsze swietnie czulam sie w ich towarzystwie. Do tego wielkie "dziekuje" dla chlopakow, za genialne opowiesci o wspinaczce i gorach, jakie nam serwowali kazdego dnia. Niesamowite jaka wiedze posiadaja i jak ta wiedza potrafia sie dzielic. Super!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz