środa, 26 stycznia 2011

Powrot do Namche Bazar

Wschod slonca po wyjsciu z wioski Machhermo

Wioska Machhermo (4470m)
Kopczyk w drodze do wioski Luza


























Widok na wioske Dhole (4110m)







Las rododendronow:)

Stupa w Mong



Widok z Mong
Moj pokoik a Namche Bazar

21.10.2010

Machherma (4470m) - Namche Bazar (3440m)

To byl meczacy dzionek, bo czekalo mnie ponad 1000 metrow zejscia w dol i bardzo duza odleglosc do pokonania (czesc turystow robi ta odleglosc w dwa dni, ja postanowilam w jeden:). Zaplanowalam wiec sniadanie na 6.30 i co ciekawe, bez zadnego budzika, dokladnie o tej wlasnie porze wyladowalam w jadalni. Na sniadanko - musli, omlet i ciepla herbatka. Wow.. po takim sniadaniu czulam, ze moge biec przez caly dzien. Wyruszylam w droge jeszcze zanim slonce pojawilo sie w dolinie, w ktorej lezalo Machherma. Poczatkowo droga piela sie lekko w gore, skad rozposcieral sie widok na wioske i piekne szczyty dookola- wszechobecne Cholatse (6335m), Kyajo Ri (6186m), czy nieco oddalony Arakam Tse (6423m). Potem jednak schodzila powoli w dol ciagnac sie trawersem w nieskonczonosc. Pierwsza wioska, jaka napotkalam na swojej drodze to Luza. Potem szlak prowadzil dalej trawersem, niemal po plasku. Tu tez spotkalam pare Polakow, ktorzy jak sie okazalo poprzedniej nocy, spotkali Marte w lodge'y w Dhole. Cale szczescie wiedzialam juz, ze jest cala i zdrowa....naprawde sie o nia martwilam. Do wioski- Dole bylo jednak jeszcze dosc daleko.. najpierw dosc dlugo po plaskim, a potem strome zejscie do rzeki. Na tym odcinku mijalo mnie wielu piechurow, wiekszosc jednak z tragarzami i przewodnikami. Widac, ze Dhole (4110m) jest korzystnym przystankiem na drodze do Gokyo. Dolina, ktora schodzilam, byla naprawde piekna, jednak najbardziej zauroczyl mnie widok na wioske Dole, przecudowne krzewy, ktore wlasnie kwitly na czerwono i przeogromny, osniezony szczyt w tle. WOW... to byl widok dnia. Zaniemowilam.
Po przejsciu przez Dhole, sciezka poczatkowo prowadzila trawersem, z ktorego rozposcieral sie widok na cala doline. Potem jednak weszla w przepiekny las rododendronow... wow.. to bylo naprawde klimatyczne, tajemnicze miejsce.. podobalo mi sie tutaj.
Z czasem jednak rododendrony zniknely, a droga schodzila stromo w dol. Niestety po schodach, wiec byl to wielki wysilek dla moich kolan:( Schodzac do poziomu rzeki i malej wioski Phortse Thanga, stracilam na wysokosci ponad 300 metrow. Jak sie jednak za chwile okazalo, ta sama wysokosc musialam pokonac w gore, aby dostac sie do kolejnej wioski- Mong. To bylo godzinne, meczace podejscie i przyznam, ze bardzo, bardzo mi sie dluzylo. Cala spocona, lekko zmeczona dotarlam jednak do Mong. Mong okazalo sie skupiskiem kilku lodge'y i restauracji. Samo miejsce nie wzbudzalo wielkich emocji, ale jego lokalizacja byla ciekawa. Na wzgorzu, z pieknym widokiem na obie doliny. Po raz kolejny wylonily sie wioski, ktore przemierzalam ponad dwa tygodnie temu (Tengboche, czy Phungi Thanga).... to bylo wzruszajace, jak powrot do wspomnien:).
Tu w jednej z malych restauracyjek zrobilam sobie przerwe. Zamowilam nawet jedzonko, ale troche sie zdenerwowalam, bo jak zwykle jako indywidualny turysta bez przewodnika, zostalam obsluzona na samym koncu, po wszystkich grupach, nad ktorymi przewodnicy skakali jak sludzy. Widok ten za kazdym razem byl dla mnie upokarzajacy... rozumiem przewodnikow, ale nadskakiwanie jak sluga, niewolnik, to dla mnie za duzo. Niemniej moj posilek zostal lekko przysloniety przez nerwy oczekiwania.
Po godzinie wyruszylam dalej w droge. Najpierw lekko trawersem w dol (niestety zaczely nachodzic chmury i widocznosc znacznie sie ograniczyla), potem nieco stromiej po schodach. Gdy dotaralam do sciezki, ktora przemierzalam ponad dwa tygodnie wczesniej, wiedzialam, ze jestem w domu:). Pozostalo mi jeszcze okolo godziny spaceru do Namche Bazar. Nie byla to jednak ciezka przechadzka... szeroka sciezka, lekko w dol. Oczywiscie plecak ciazyl mi troche po 8 godzinach chodzenia, ale wiedzialam, ze juz niedaleko.
Gdy dotarlam do Namche Bazar, wioska w calosci przyslonieta byla mgla i chmurami. Oczywiscie pierwsze moje kroki skierowalam do Khumbu Lodge, gdzie poprzednio spedzilam noc i zostawialm swoje rzeczy. Nic sie nie zmienilo, poza przyjemniejszym pokojem, jaki tym razem dostalam. Po krotkim odpoczynku wyruszylam na market. Zakupy podczas ostatniego pobytu w NB okazaly sie na tyle trafne, ze postanowilam zaszalec dalej:) Nie bylo latwo w negocjacjach, ale ostatecznie na koniec wieczoru wyladowalam z super spodniami, pieknym pamiatkowym dzwonkiem i genialna czapka. Zakupy wiec byly bardzo udane. Tu tez spotkalam Marte i moze poczatek spotkania byl dosc nerwowy, bo chcialam wiedziec, jak to sie stalo, ze sie nie spotkalysmy, ale potem jakos wszystko sie rozluznilo. Po zakupach spotkalysmy sie w jej lodge'y na herbatke.To bylo mile spotkanie i cieszylam sie, ze znow ja widze:) Spedzilysmy razem ponad dwa tygodnie i bylam wdzieczna za kazda chwile, kazda przygode, jaka wspolnie doswiadczylysmy. Niestety potem przyszedl czas pozegnania. Wierzylam jednak, ze zostaniemy w kontakcie, czy to na mailu, czy tez moze uda sie spotkac w Polsce, dlatego udalo mi sie utrzymac moje emocje na wodzy:).
Wieczorem zajadalam sie makaronem z serem z jaka (300 nrs). Udalo mi sie doladowac telefon, wiec po tak dlugim czasie w koncu moglam skontaktowac sie z Manu w Indiach i rodzinka w Polsce. Ohhh... mimo tych wszystkich cudownych doswiadczen, tesknilam za nimi, no i cale szczescie moglam sie z koncu z nimi skontaktowac i podzielic moim szczesciem:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz