czwartek, 20 stycznia 2011

Aklimatyzacja w Lobuche

Tuz przed zachodem zlonce w Lobuche (4910m)
Grzesiek, Marta, Drahanka i Jarek w Kala Pattar Lodge w Lobuche

Pumori (7165m)
Zwariowna trojka i Pumori w tle:)


Drahanka i Mehra Peak (5820m)

To sie nazywa odbicie:)... Pumori!
Leniuchowanie na trawie:)
Jarek, Drahanka i Pumori:)
Stamtad przyszlam...Piekny widok na Cholatse (6335m)
Lodowiec Khumbu
Mehra Peak i lodowiec Khumbu

Widok na Lobuche East (6090m)


Pumori w ramionach Drahanki:)







Widok na Lobuche (4910m)



13.10.2010

Dzien na aklimatyzacje i spacer w okolicach Lobuche (4910m)

Ten dzien poswiecilysmy z Marta na aklimatyzacje. W ciagu nablizszych dwoch dni planowalysmy wejsc na ponad 5500 metrow, wiec dla bezpieczenstwa lepiej bylo zostac jeden dzien nieco nizej:) Poza tym chlopacy przygotowywali sie do swojego aklimatyzacyjnego wejscia na Lobuche East (6090 m), wiec ten dzien rowniez poswiecili na leniuchowanie. Tego dnia tak strasznie zalowalam, ze nie mam ze soba rakow i bardziej profesjonalnego sprzetu. Jarek z Grzeskiem zaproponowali, abym poszla z nimi na Lobuche East, niestety brak sprzetu totalnie to uniemozliwil:( A szkoda, bo to byloby ogromne przezycie:(
Niemniej nasz dzien nalezal do leniwych, wiec jak na takie dni przystalo obudzilismy sie stosunkowo pozno (gdy wiekszosc turystow opuscila juz lodge), nie spieszac sie zjedlismy sniadanie (okropny pancake za 350 nrs, brrrr), a potem udalismy sie na poszukiwanie noclegu. Chcielismy zmienic lodge, bo ta byla zbyt duza i zbyt halasliwa. Chlopacy upodobali sobie inna, znacznie mniejsza, z mila obsluga, niestety jak sie okazalo nie bylo w niej miejsc. Ale uzgodnilismy z sympatyczna wlascicielka, ze jezeli tylko cos sie zwolni, to zarezerwuje je dla nas. Niestety do wieczora nic sie nie zmienilo, wiec kolejna noc spedzilismy w Kala Pattar Lodge.
W poludnie wszyscy w czworke wybralismy sie na spacer na pobliska morene, tuz przy lodowcu Khumbu. Rozposcieral sie z niej przecudowny widok na Pumori (7165m), Mehra Peak (5820m), Lobuche East (6090m), Cholatse (6335m) i wiele innych szczytow. To byl jak spacer po raju. Bylam zachwycona, wiec... fruwalam, skakalam, wariowalam z radosci:):)
Na koniec wylegiwalismy sie na trawie, majac przed soba przecudowne Himalaje... to sie dopiero nazywa leniuchowanie:)
Chlopcy coraz bardziej czuli podekscytowanie czekajacym ich wejsciem na Pumori, wiec temat rozmow ciagle krazyl wokol sprzetu, drogi, ktora mieli wziac i samej strategii wejscia. Mnie jednak te rozmowy ciekawily, wiec plynelam z kazdym slowem o tej wspinaczce:)
Do lodge'y wrocilismy dopiero poznym popoludniem. Tu na samym poczatku natknelam sie na naburmuszonego Niemca, ktory wyraznie mial jakis problem. Otoz gdy przyszlismy do lodge'y wszyscy poszli sie przebrac, a ja zajelam miejsce w jadalni. Wieczorem cala jadalnia jest totalnie pelna i jezeli chodzi o miejsca, to obowiazuje zasada, kto pierwszy ten lepszy. Wiec aby uniknac pozniejszej walki zajelam miejsca wczesniej. W tym czasie przy naszym stole starszy Niemiec ukladal pasjansa. Poniewaz nudzialam sie troche, obserwowalam jego gre i niechcacy w pewnym momencie pozwolilam sobie na uwage. On nie zauwazyl jednego ruchu, wiec chcialam mu grzecznie podpowiedziec... a on wyskoczyl na mnie jak szalony, krzyczac, ze nie wolno przeszkadzac i podpowiadac. Musielibyscie jednak uslyszec, jak sie wydarl. Wmurowalo zarowno mnie, jak i wszystkich siedzacych dookola. Widac, ze ten pan niebyt dobrze znosil wysokosc (agresja moze byc jednym z objawow choroby wysokosciowej). Potem w ciagu wieczora probowal sie znobilitowac, usmiechajac sie lekko (choc jego zly wyraz twarzy przebijal kazda probe usmiechu:), badz pozyczajac nam dlugopis podczas naszych gier. To taka mala historyjka z lodge'y. Wieczor niemniej minal nam bardzo sypmatycznie. Poznalismy przesympatyczna pare Anglikow, ktorzy rzucili prace, kupili wielka lodz i obecnie mieszkaja na lodzi oplywajac glob...wow.. to sie nazywa zmiana stylu zycia:) Potem podczas dalszego trekkingu spotkalam ich jeszcze kilkakrotnie i zawsze byly to przemile spotkania:). Oprocz brytyjskiej pary poznalismy rownie Niemca, ktory pracuje dla Bosh'a i obecnie mieszka w Polsce (z tego co pamietam w Poznaniu). Te spotkania, zabawy, ktorymi uraczyl nas Grzesiek, jak i wspolne towarzystwo, urozmacily nasz wieczor, tak ze minal szybko i przyjemnie:) Kolacja nie podbila mojego zoladka, smazone ziemniaki z serem (380 nrs) i lokalna zupka (260 nrs) zaspokoily jednak glod, a to chyba najwazniejsze:)
Dla ciekawosci dodam, ze goraca woda na calej trasie trekkingu jest platna. I tak na przyklad w Kala Pattar Lodge maly kubek goracej wody kosztowal (40 nrs). Neplaczycy dobrze wiedza, jak zarobic na turystach:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz