piątek, 21 stycznia 2011

Everest....ze szczytu Kala Patthar (5550m)

Wschod slonca i pikeny Everest
W drodze na Kala Patthar (5550m)
Podejscie na Kala Patthar.. Pumori (7165m) w tle

Kala Patthar (5550) i osniezony szczyt Pumori

Widok na doline, z ktorej przywedrowalam:) Cudo!







Drahanka i Pumori




Widok na Baze pod Everestem (5364m)
Drahanka i najwyzszy szczyt swiata:) Everest (8848m)




Everest, Nuptse, Lho La Pass i lodowiec Khumbu

Mount Everest :)
Kolega z Czech- Jan, napotkany na szczycie Kala Patthar
Coraz wiecej chmur nachodzilo z doliny, ale dzieki temu widok byl coraz piekniejszy:)


Na szczycie Kala Patthar...tloczno:)


Nawet na wysokosci 5550m mozna znalezc pamiatke po Michael Jackson
Drahanka i Pumori





Drahanka, Everest i Nuptse:) Pieknie




















Lodowiec pod Pumori

Zejscie z Kala Patthar do Gorak Shep
Widok na doline i Gorak Shep
Wychodzac z Himalaya Lodge
Widok na Gorak Shep i podejscie na Kala Patthar


Pumori o zachodzie slonca


15.10.2010

Gorak Shep - Kala Patthar (5550m) - Lobuche


To byla naprawde zakrecona noc i poranek. Obudzilam sie juz o 1:30 i czulam sie calkowicie wyspana i gotowa do drogi. Udalo mi sie jednak przywolac sen, wiec ostatecznie pospalam do 4:30, kiedy to w calej lodge'y zrobil sie straszny harmider! Wszyscy bowiem wybierali sie na wschod slonca na szczyt Kala Patthar (5559m). Marta nie chciala isc tak wczesnie, wiec bilam sie z myslami, czy pojsc nieco pozniej, czy teraz po ciemku. Rozmyslajac i analizujac za i przeciw, polezalam do godziny 5-tej, kiedy to wyskoczylam z lozka, jak z procy i w 15 minut przygotowalam sie do wyjscia.
Jak sie okazalo po wyjsciu z lodge'y na dworze panowala jeszcze ciemnosc. Na szczescie ksiezyc swiecil tak mocno, ze uzycie czolowki nie bylo konieczne i dalo sie wedrowac przy blasku ksiezyca. Niesmowity widok rozposcieral sie na podejscie na Kala Patthar, na ktorym mienily sie setki swiatelek- turystow z czolowkami, przemieszczajacych sie do gory. ... przypominali male swietliki poruszajace sie w ciemnosciach. Urocze! Niestety bylo niesamowicie zimno...jak sie potem okazalo, woda, ktora nioslam w butelce zaczela zamarzac, wiec bylo mocno ponizej zera... brrr.. I pomyslec, ze mialam na sobie wszystkie mozliwe, w tym dwie pary skarpet, dwie pary spodni, dwie pary rekawiczek, a i tak wszystkie czesci mojego ciala przemarzaly. Najgorzej bylo z dlonmi i stopami... zamarzaly. Trzeba bylo jednak isc do przodu i poczekac na wschod slonca i pierwsze promienie slonca.
Podejscie bylo strome, ale co sie dziwic skoro musialam zdobyc na wysokosci ponad 400 metrow. Do tego ogromne zimno, brak sniadania zaczynaly dawac o sobie znac. Ojj, nie bylo latwo...musialam sporo powalczyc ze swoim organizmem i cialem, aby bez przystanku brnac do gory..Ale nie ma co narzekac, bo to wlasnie ta fajna czesc zmagan ze samym soba i gorami:). Moment, kiedy trzeba wykrzesic z siebie wiecej niz nam sie wydaje mozliwe:)
Cale szczescie widoki stawaly sie coraz piekniejsze. Coraz to nowsze szczyty wylanialy sie z ciemnosci. W polowie drogi zrobilam mala przerwe na snikersa... w koncu trzeba bylo doladowac troche energii:) Ubawilam sie w momencie, gdy chcialam napic sie troche wody. Okazalo sie jednak, ze woda w butelce zamarzala...wzielam maly lyk i oswiecilo mnie, ze w ustach mam setki lodowatych grudek i igielek...ohhh.. to sie nazywa ozezwienie:0
Krok po kroku brnelam do gory, choc oddech stawal sie coraz trudniejszy. W pewnym momencie po prawej stronie pojawil sie, i juz towarzyszyl do konca, Everest (8848m). Nie spodziewalam sie, ze bedzie tak blisko, tak na wyciagniecie dloni...to bylo ekscytujace. Innym niesamowitym momentem byl wschod slonca. Slonce pojawilo sie pomiedzy szczytem Nuptse i Everest'em.. wow..niesapomniny momentm, fruwalam:)!!!
Gdy dotarlam na Kala Patthar (5550m), na szczycie bylo juz sporo osob. Cale szczescie wiekszosc z nicj zbierala sie do zejscia. Naprawde nie rozumiem ludzi... wedruja 8 dni do bazy, czy na KP. A gdy tam ja sa, spedzaja 30 minut i biegna dalej. Gdzie czas na delektowanie sie momentem, czy miejscem?? Nie rozumiem tego!!
Szczyt byl niesamowity... czubek pokryty byl setkami buddyjskich flag modlitewnych, co wygladalo uroczo, ale co najwazniejsze widok, ktory sie z niego rozposcieral wywolywal dreszcze: osniezone szczyty: Everest, Nuptse (7864m), Khumbutse (6639m), Pumori (7165m), a wszystko jak na wyciagniecie dloni. Do tego coraz silniejsze slonce i wszechobecny snieg i lod, ktory iskrzyl sie w kazdym promieniu slonca. Urocze. Naprzeciwko nas znajdowal sie Everest. Spodziewlaam sie, ze bedzie bardziej osniezony i co mnie zaskoczylo sam szczyt byl bardzo skalisty i tylko w niektorych miejscahc pokryty warstwa bialego puchu. WOW... siedzialam na wprost najwyzszej gory swiata. Zadne slowa nie sa w stanie opisac tego co bylo przed moimi oczami i co czualam. Fruwalam!!!
Na szczyscie spotkalam przemilego Anglika, ktory towarzyszyl mi przez chwile podczas podejscia. Inna osobka, na ktora sie natknelam, byl Jan z Czech, ktory byl zrozpaczony swoim aparatem. Wlasnie wysiadly mu baterie i nie mogl zrobic zadnego zdjecia ze szczytu. Wyrazilam chec pomocy i popstrykalam kilka zdjec moim aparatem, deklarujac sie przeslac je po powrocie. Jestem uzalezniona od zdjec, wiec domyslam sie jaka state czul w tym momencie. Zreszta milo bylo pomoc sasiadowi:) Jednak obok tych milych spotkan, na moje nieszczescie mialam tez nieprzyjemna spotkanie z Francuzem, ktory wyraznie przechodzil jakis kryzys wysokosciowy. Jego zlosliwosci z cyklu "Czy potrzebuje jeszcze suszarki" czy tez przeklenstwa, wyprowadzily mnie na chwile z rownowagi, ale potem wyluzowalam i postanowilam tego nie rozpamietywac. Trzeba ignorowac burakow:0
Po poltorej godzinie dolaczyla do mnie Marta. Poklikalysmy razem zdjecia i wspolnie podelektowalysmy sie widokam. Niestety okolo godziny 10-tej, zaczely nachodzic chmury i szczyty zaczely znikac w bialych oblokach. Niewiele czasu minelo, zanim wszystko schowalo sie w chmurach, zrobilo sie znow zimno i nieprzyjemnie. Trzeba bylo schodzic.
Zejscie zajelo nam okolo godzinki... schodzilysmy bardzo powoli delektujac sie widokiem na lodowiec Khumbu, Gorak Shep i polozoana daleko w dolinie wioske Lobuche. Po drodze spotkalsymy tez grupe przesymatycznych Kanadyjczykow, z ktorymi nawiazalysmy bardzo mila pogawedke:)
Po dojsciu do Himalaya Lodge przyszedl czas na odpoczynek i jedzonko. O jakze bylam glodna.. taki wysilek od rana, a wszystko na batonach i czekoladzie.. brrr. Przyszedl czas na cos pozadniejszego, smazone ziemniaki z serem poszly wiec w ruch:). Podczas nasiadowki w jadalni dolaczyl do nas przesympatyczny starszy Francuz (okolo 70 lat), ktory jak sie okazalo przywedrowal do bazy sam, bez pomocy tragarzy, czy przewodnikow. Do tego promienial radoscia, sila i niezaleznoscia. I tak sobie mysle.. pozazdroscic i zyczyc sobie i wszystkim takiej witalnosci i energii w tym wieku. Godne pozazdroszczenia!!!
Przepakowalysmys nasze plecaki (czesc rzeczy zostawilsymy w lodge'y, bo nie bylo sensu wnosci wszytkiego na szczyt) i okolo godziny 14tej wyruszylysmy w dorge do Lobuche. Ostatnie spojrzenie na Gorak Shep, Kala Patthar, baze i otaczajace szczyty i w droge.
To bylo niesmaowiete przezycie, ale trzeba isc dalej:)
Niestety pogoda bardzo szybko sie popsula. Naszly ciemne chmury, zrobilo sie zimno, a na koniec zaczla padac snieg z deszczem. Wedrowka w dol doliny nie nalezala wiec do najprzyjemniejszych. Staralysmy sie isc jak najszybciej, aby nie przemoczyc naszych rzeczy i mozliwe jak najszybciej dotrzec w cieple i przyjemnie miejsce. Gdy dotarlysmy do Lobuche, pierwsze kroki skierowalysmy do nowej lodge'y - "Lodge above the sky" (200nrs/double). Tu umowilysmy sie na spotkanie z chlopaki, ktorzy w tym czasie mieli aklimatyzowac sie na Lobuche East. Dzieki temu, ze poprzedniej nocy zarezerwowali dla nas pokoj, nie mialysmy zadnego problemu z noclegiem. Jak sie okazalo chlopakow jeszcze nie byo w lodge'y. Rozgoscilysmy sie wiec w naszym pokoju, a potem leniuchowalysmy w jadalni. Nie omieszkam przyznac, ze wielka radosc wywolal w nas widok chlopakow, calych i zdrowych, wchodzacych do lodge'y. Minal tylko jeden dzien, a chyba juz sie za nimi stesknilysmy:(
Wieczor byl niesamowicie mily.. spedzony na pogaduchach i smianiu. Na kolacje po raz kolejny zafundowalam sobie rarytas- spaghetti z serem (490nrs)... a co tam.. jak szalec to na calego:)
Zreszta i tak sporo wagi stracilam, wiec moge teraz wziac sie za nadrabianie:)
To byl naprawde piekny dzionek i piekne jego zaonczenie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz