wtorek, 25 stycznia 2011

W sniegu do Dzonghla (4830m)

Ostatnie zdjecie polskiej ekipy na wysokosciach:)
Lobuche
Moj pokoj w Kala Patthar Lodge w Lobuche (4910m)
Jarek gotowy do drogi... Pumori (7165m) czeka:)
Himalaya Lodge w Dzonghla (4830m)
Toaleta:)


16.10.2010

Lobuche (4910m) - Dzonglha (4830m)


To byla stosunkowo meczaca noc...ale jak sie okazalo pozniej, jedynie przez moja glupote:) Otoz polozylam plecak na koncu lozka, co znacznie skrocilo powierzchnie, na ktorej lezalam. Budzilam sie wiec co chwila, bo moje nogi nie miescily sie na dlugosci lozka...oj, ja glupia, ja glupia. Cale szczescie na dluzej udalo mi sie zasnac nad ranem. Niestety juz okolo 6-tej zbudzil nas wielki harmider w calej lodge'y- kolejni turysci wyruszali w droge. Wraz z Marta nie mialysmy zadnego budzika, bo baterie w naszych telefonach wysiadly juz dawno, wiec ni pozostawalo nam nic innego, jak wstawac razem z innimi. Dzisiejszego dnia chlopcy zaskoczyli nas niemilosiernie- otoz po raz pierwszy wstali wczesniej od nas.. wow. Na koniec taki prezent:). To byl niestety nasz ostatni wspolny poranek podczas tego trekingu. Dzisiaj nasze drogi sie rozchodzily, chlopcy zmierzali w kierunku Gorak Shep i Pumori, my z Marta w kierunku Dzonghla i Cho La Pass. Bylo mi smutno, bo bardzo sie do nich przyzwyczailam i naprawde milo spedzalam czas w ich towarzystwie.
Sniadanie zjedlismy wspolnie. Niestety musialam sie ostro pomeczyc z pancake'iem... brrr...jedyny dzem jaki dostalam to ananasowy, a ja nienawidze ananasow. Pozostalo mi wiec zaspokojenie sie maslem orzechowym, ktore niestety w polaczeniu z tym nalesnikiem smakowalo okropnie. Niestety nie bylo wyboru, z czegos trzeba bylo miec energie... wiec kawalek po kawalku wciskalam w siebie ten "rarytas".
Cale szczescie Grzesiek czul sie dzisiaj nieco lepiej. Wczoraj wygladalo na to, ze choroba go nie odpusci, ale udalo sie, przeziebienie przeszlo.
Po sniadaniu przyszedl czas na pakowanie. Marta wyrobila sie znacznie wczesniej, wiec poszla jeszcze na ostatni spacer po Lobuche. Ja z kolei ekscytowlam sie badziej pakowaniem chlopakow... jaki fajny sprzet mieli... dziaby, sruby lodowe, friendy, lopaty lodowe, namioty i wiele innych. Ohhh.. patrzac na caly ten ekwipunek, poczulam klimat wejscia na Pumori. Ale im zazdroscilam w tym momencie. Ja tez tak chce!!!:)
Potem wraz z Jarkiem wybralismy sie na badanie terenu... szukalismy w Lobuche ekipy, ktora wybierala sie do Gorak Shep (myslelismy, ze moze udaloby sie dogadac z nimi, co do przeniesienia bagazy chlopakow za mala doplata). Niestety rozczarowalismy sie, gdy okazalo sie, ze jedyne profesjonalne namioty ustawione w Lobuche, nie nalezaly do zadnej profesjonalnej ekspedycji, a jedynie do grupy burzujskich Japonczykow, ktorych glownym celem bylo EBC. Tak wiec kwestia przeniesienia bagazy byla nadal aktualna.
Podczas sniadania duzo dywagowalismy na temat tragarzy. Nie bylo bowiem latwo znalezc jakichkolwiek, a chlopakom nie usmiechalo sie niesc dwoch worow po 35 kg na taka wysokosc. Cale szczescie wlasicielka lodge'y wynalazla dwoch lokalnych chlopakow, ktorzy zgodzili sie przeniesc bagaze pod Pumori. Cieszylam sie, ze udalo sie wynajac lokalnych tragarzy, a nie tych rozpieszczonych przez turystow, ktorzy tylko chca wiecej i wiecej. Istnieja bowiem dwa rodzaje tragarzy... jednych nazwalam "od turystow" - w najmodniejszych ubraniach z firmowymi metkami, drogich butach i tym wyrazem pewnosci siebie na twarzy. Drudzy z kolei to "lokalni" tragarze, najczesciej w starych zniszczonych klapkach, starych ubraniach, czesto bardzo szczupli, z wyrazem ciezkiej pracy, jaka wykonuja. Przyznam, ze nie jest latwo patrzec na tych drugich, gdy dzwigaja przeogromne ciezary, na wielkie wysokosci i co najsmutniejsze dostaja za to marne grosze. Dlatego tez tak sie cieszylam, ze tej dwojce chlopakow uda sie nieco dorobic. Martwilam sie tylko, czy ten ciezar 35 kg na jednego nie bedzie za duzy... byli naprawde chudzi. Jak sie potem okazalo postura nie swiadczyla o ich sile. Wsadzili wielkie wory w swoje kosze i wydawalo sie, ze bez najmniejszego wysilku, poszli w kierunku Gorak Shep. Chlopcy podazyli niebawem za nimi.
Niestety pogoda nie dopisywala dzisiaj... bylo cieplo, ale cale niebo pokryte bylo chmurami, a do tego czasem pruszyl snieg. Co gorsze nie zapowiadalo sie na poprawe:(
Okolo godziny 11-tej ostatnia wspolna herbatka, rozliczenia, dopakowywanie rzeczy i ostatnie wspolne zdjecie. To byl smutny moment, ale wierze, ze nasze drogi jeszcze sie spotkaja, ze to dopiero poczatek, a nie koniec:)
Niemniej poza smutkiem rozstan, piekne jest to, ze podroze pozwalaja nam spotykac bratnie dusze na swojej drodze!!! Pozwalaja nawiazywac nowe znajomosci, dlugotrwale przyjaznie. To wlasnie uwielbiam w podrozowaniu!!! A to spotkanie bylo tego najlepszym dowodem!!
Tuz za Lobuche, spotkalam dwojke Hiszpanow, z ktorymi spedzilam wieczor w Namche Bazar. Rowniez schodzili w dol, czuli sie jednak bardzo wymeczeni.
Ostanie spojrzenie na Lobuche, na chlopakow pomykajacych do gory, no i w droge. Poczatkowo szlysmy po plaskim, ta sama trasa, ktora przyszlysmy do Lobuche. Potem jednak sciezka rozwidlala sie tuz przy rzece i jedna szla w kierunku Dughla, a druga w kierunku Dzonglha. Naszym celem byla ta druga.
Niestety pogda coraz bardziej sie pogarszala. Snieg zaczal pruszyc coraz mocniej a z czasem mocno sypac. Widocznosc byla naprawde niewielka. Niestety na naszym szlaku nie bylo nikogo, wiec przez cala trase towarzyszyl nam maly dreszczyk emocji, czy idziemy dobrze, czy nie zabladzimy. Sama droga byla stosunkowo latwa, szlo sie niemal caly czas trawersem po plaskim, badz lekko pod gorke. Niestety wokolo nie bylo widac NIC:, a i widocznosc do przodu byla na jedynie kilka metrow.
Dojscie do Dzonglha (4830m) zajelo nam okolo 2 godzin. Bylymy nieco przemoczone (cale szczescie moja peleryna przeciwdeszczowa sprawdzila sie w 99 procentach, gorna czesc ciala i plecak byly suche.. gorzej ze spodniami i butami, brrr).
Na miejscu znalazlysmy dwie lodge. W jednej z nich jedyne wolne miejsca byly w dormitory, razem z tragarzami. Niestety to miejsce nie przypadlo nam do gustu, wiec postanowilysmy sprawdzic druga. Marta wyruszyla na zwiady, a ja pilnowalam bagazy. Na dworze nadal padal mocny snieg. Co najwazniejsze kolezanka wrocila z dobrymi wiesciami. Himalayan Lodge okazalo sie znacznie przyjemniejsze... mala, ale jakze urokliwa jadalnia, do tego przyjemny pokoj wieloosobowy (lozko- 100 nr/os). No i spotkalysmy tu ta przemila dwojke Anglikow, ktorzy od 11 lat plywaja lodzia po swiecie (wczesniej widzielismy sie w Lobuche). Byl tu rowniez przesympatyczny Australijczyk- Craig, ktory caly wieczor raczyl nas niesamowita muzyka z I-poda. Ohhh.. bylam mu tak niezmiernie wdzieczna, za kazda piosenke... to byly moje hipisowskie klimaty. Jakze milo bylo sluchac tych utworow na takiej wysokosci... a atmosfera w jadalni byla dzieki temu niezapomniana. Lezelismy na lawach, wygrzewalismy sie w cieple piecyka, sluchalismy muzyki i odplywalismy... podobalo mi sie straszliwie. To chyba jeden z takich niezapomnianych wieczorow, kiedy relaksujesz sie przy muzyce, lezac, nic nierobiac. I pomyslec, ze bylismy na wysokosci 4830 metrow:) Super!!!
Obok tych duszyczek dzielilismy jadalnie rowniez z grupa Francuzow... wow.. ale ich tu sporo. W kazdej lodge'y slychac jezyk francuski, a do tego na kazdym szlaku spotyka sie Francuzow... czy oni nie maja innych miejsc do podrozowania?! Przyznam, ze moj stosunek do tej narodowosci jest taki sobie, wiec moze pozostawie to spotkanie bez komentarza. Lecz co by nie dodac.. te osoby wyraznie potwierdzaly moja opinie o tym, jak ciezko z nimi nawiazac jakikolwiek kontakt!!! Cale szczescie mozna bylo bratac sie z innymi:)
Na kolacje zaserwowalam sobie po raz kolejny spazone ziemniaczki z serem- 350 nrs (tak naprawde powoli zaczynalam czuc obrzydzenie do tego dania, ale sposrod calego menu wydawalo sie byc najbardziej pozywne, a zarazem naruszajacym moja "kieszen" w stopniu umiarkowanym).
Wieczor spedzilam na nadrabaniu zaleglosci pamietnikowych i delektowaniu sie muzyka... Sting umilal nam kazda minute!!:)
Rozmyslalam o tym, aby spelnily sie nasze zyczenia na kolejny dzien...oby tylko pogoda dopisala, bo jak nie, to bedzie naprawde ciezko, badz nawet bedzie trzeba zrezygnowac z wejscia na przelecz i zejsc na dol:( Wiec modlilam sie, aby nasze zyczenia zostaly wysluchane:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz