piątek, 14 stycznia 2011

Kathmandu wita! cz.1


Kathmandu i Plac Durbar


Swiatynia Shiwy


Lokalne przysmaki:)







A ja czasem narzekam na moj plecak:)


Drahanka w swiatyni Bogini Kumari

Kumari Bahal (House of Living Godness)

Plac tuz przed "Old Royal Palace"



Proba bratania niestety nie powiodla sie:)

Atak golebi?!:)






Nie ma jak prawdziwa rozrywka na ulicy:)




Nepal, podobnie jak Indie jest zrodlem najpiekniejszych kolorow:)
Rowerowa ryksza i tandetne dekoracyjne kwiatuszki:)


Swiatynia Janbahal



Drahanka, Spela i policjantka na sluzbie:)



Thamel


Annapurna Temple



Market







Zaskakujace ceny rozmow telefonicznych
(w tym rowniez 2 rupie/min do Polski:):) WOW.
Genialnie!!

Thamel











W drodze do Monkey Temple

Monkey Temple












Widok na Kathmandu
Drahanka i Kathmandu
















Zachod slonca








2.10.2010

Ojjj, jakie szczescie mialam, ze spotkalam kolegow Chorwatow na swojej drodze. Jak sie okazalo Gruba byl wczesniej w Nepalu, co znacznie ulatwilo nam dostanie sie w odpowiednie miejsce po przylocie. Wczesniej jednak czekalo nas wypelnienie wnioskow wizowych i odbior bagazy (cale szczescie dotarly razem z nami:))
Niestety juz na poczatku popelnilam blad, wykupujac miesieczna wize zamiast trzymiesiecznej. Myslalam, ze pozniejsze przedluzenie wizy o miesiac okaze sie tansze niz wiza trzymiesieczna.. okazalo sie jednak, odwrotnie. No coz... czlowiek uczy sie na bledach:) Dlatego dla przyszlych turystow polecam wziecie wizy trzymiesiecznej (100 usd) zamiast miesiecznej (40 usd), bo dodatkowy kosz przedluzenia o miesiac kosztuje kolejne 60 dolarow (2 dolary za kazdy dzien przedluzenia wizy) , wiec jest to opcja stratna:( No ja niestety wczesniej o tym nie wiedzialam.
Ale zostamy kwestie wizy.. najwazniejsze, ze ja dostalam:)

Ahhh... Kathamndu i Nepal stoja przede mna otworem:)

Wraz z wesola druzyna chorwacko-polsko-izraelsko-slowenska udalismy sie na polowanie na taksowki:) Oczywiscie jak to po przylocie do kazdnego nowego kraju bywa, wszyscy lokalni probuja zedrzec ile sie da z biednych bialych ludzikow. Tym rowniez sie udalo, ale po dlugich negocjacjach najlepsza kwota jaka dostalismy to 5 dol za dojazd do centrum. Nie byl to najlepszy interes dla nas, ale taksowkarze byli nieugieci.. lobuziaki!!!
Jak wspomnialam, dzieki Grubie wiedzielismy, gdzie sie udac. Mimo ze najwazniejsza i najbardziej turystyczna czescia Kathamndu jest Thamel, my udalismy sie w nieco odmienne miejsc- Blisko Durbar Square. Gruba oswiecil nas co dzieje sie na Thamelu, wiec wszysyc jednoznacznie podjelismy decyzje.. posuzkajmy bardziej spokojnego miejsca. I to byla najlepsza decyzja. Thamel jest niemilosiernie turystycznym miejscem.. sklep na sklepie, jedno biuro podrozy na kolejnym, same restauracje, harmider, halas... kosmos.. jak dla mnie mozna tam wytrzymac tylko przez jeden dzien. Dlatego czulam sie jak szczesciara, gdy dotarlismy do Freak Street, tuz przy Durbar Square. Mala uliczka, kilka lodge'y, kilka sklepikow i resturacyjek. Do tego tylko 2 minutki do najpiekniejszego i najbardziej znanego placu miasta.. wow.. to bylo to czego szukalam w Kathmandu:):)
Z powodu braku wolnych pokoi, ja zostalam w La Casa Lodge (250 nrs/single room), a koledzi z podrozy w Yellow Lodge toz na przeciwko (400 nrs/double). Ale nasze drogi caly czas sie spotykaly. Juz pierwszego dnia odkrylismy niesamowita restauracyjke TIP TOP, ktora przez nastepne dwa meiesiace byla naszym schronieniem i zrodlem niesamowicie smacznego jedzonka. Juz pierwszego dnia zasmakowalam wegetaraianska "thupke", mniam mniam...potem jednak moje podnieienie delektowalo sie znacznie wieksza gama przysmakow, takich jak momos, spring rolls, thali, lassi itp.
Pierwszego dnia wieczorem wybralam sie jeszcze z Gruba na dluzszy spacer po centrum miasta. Durbar Square mimo ogromnych tlumow zaparl dech w piersiach. Thamel jak wspomnialam wczesniej rozczarowal halasem, tlumami, turystyczna atmosfera. Niemniej milo bylo to miejsce zobaczyc i choc troche poznac, bo przez nastepne 2 miesiace na pewno wroce tam wielokrotnie:)

3.10.2010

Wymyslilam sobie, ze to bedzie dzien zwiedzania Kathmandu:).. Oczywiscie po takiej podrozy nie bylo mi latwo zwlec sie z lozka, ale udalo sie... o 10-tej rano wyruszylam na miasto:)
Zaczelam od Durbar Square, gdzie spotkalam dwojke znajomych z samolotu. Tym sposobem reszte dnia spedzialam wlasnie ze Spela i Lior'em:):) hihihi.... widac nie jest mi dane bycie samej:)
Zwiedzanie zaczelismy od swiatyni Kasthamandap (Shiva Temple), ktora zbudowana jest z jednego drzewa "sal". Kolejna perelka byla Maju Deval- glowna swiatynia placu poswiecona Shivie z 9-cioma poziomami schodow. Jest to najczestsze miejsce spotkan ludzi i wcale sie temu nie dziwie, bo po wdrapaniu sie na najwyzszy poziom, rozposciera sie przecudowny widok na caly plac Durbar, w tym na trzy inne swiatynie, na przemieszczajace sie ryksze, przepieknie udekorowane w kwiaty, na drobnych handlarzy roznoszacych jakies owoce, badz inne smakolyki:) Tu tez delektujac sie atmosfera miejsca zjadlam sniadanko- chlebek z kabanosem.. hihi.. ostatnie polskie smaki:)
Tuz obok znajduje sie kolejna perlka- House of Living Godness (Kumari Bahal), gdzie przebywa zyjaca bogini Kumari (obecnie ma 5 lat). Jest to mala dziewczynka, ktora uwazana jest za boginie do momentu pierwszej menstruacji. Po wstapieniu w okres dojrzewania bogini ustepuje miejsca kolejnej dzieczynce, ktora wybierana jest z rodzin o typowo buddyjskich korzeniach. Istnieje przekonanie, ze przyszly maz bogini, po jej ustapieniu z pozycji bogini, nie bedzie mial dlugiego zywota, dlatego ich przyszlosc nie nalezy do najlatwiejszych:) Z tego co nam jednak powiedziano, wiekszosc z dziewczat mimo wszystko z latwoscia znajduje druga polowke:). Wiekszosc osob przychodzi z modlitwami i darami do malej bogini. I mimo, ze nie przyjmuje ona odwiedzajacych, to mozna ja zobaczyc czasem przemykajaca przez kolejne pokoje swiatyni. Ja niestety nie mialam tego szczescia... musialam zadowolic sie jedynie widokiem swiatyni i zdjeciami Kumari, jakie rozpowszechnione sa w Kathmandu:).
Dalej poszlismy w kierunku Thamel...tuz za rogiem czekala na nas kolejna niespodzianka- plac przed wejsciem do Old Royal Palace (Hanuman Dhaka). Pozostawilam ta atrakcje na przyjazd Manu, wiec na ta chwile zadowolilam sie wiodokiem kilku swiatyn, placu przepelnionego golebiami i dwoma swietymi krowami, spacerujacymi miedzy stadem golebi, z ktorych jedna probowala mnie dziabnac:) hihihi...nie wiem, moze to na szczescie!! Ciekawe czy w Indiach takie ugryzienie traktowane jest jako blogoslawienstwo?!:)
Po drodze do Thamel zwiedzilismy jeszcze dwie swiatynie- Annapurna i Janbahal Temple. Sam pobyt na Thamel byl w porzadku, ale mnie bardziej zauroczyl spacer po czesci Kathmandu zwanej Paknajol, gdzie mozna zobaczyc prawdziwe zycie loklanych ludzi- drobne sklepiki, miejski ruch na ulicy, zabieganych Nepalczykow zmierzajacych we wszystkich kierunkach, dzieci ubrane w mundurki wrcajace ze szkoly....w takich miejscach odnajduje sie najlepiej, bo czuje atmosfere, poznaje lokalna kulture, a przeciez wlasnie to jest jeden z glownych powodow, dlaczego uwielbiam podroze:) Podobalo mi sie tu...bardzo!!!
Takie same odczucia mialam zmierzajac popoludniu w kierunku slynnej Monkey Temple (Swayambhunath), ktora znajduje sie na wzgorzu ponad Kathmandu. Dojscie do samej swiatyni prowadzi bardzo stromymi schodami pod gore, ale kazdy wysilek wart jest odwiedzin w swiatyni, bo widoki ze wzgorza zapieraja dech w piersiach (szczegolnie o zachodzie slonca, gdy cala zabudowa stolicy Nepalu mieni sie w kolorach znikajacych promieni).. WOW. Urzekla mnie rowniez sama swiatynia z przepieknymi oczami Buddy. Do tego tybetanka muzyka rozbrzmiewajaca w calej swiatyni, liczne flagi i mlynki modlitewne i rzesza lamow spacerujacych wokol swiatyni wznoszac swoje modlitwy w niebiosa:).... bylam zachwycona tym miejscem!
Po niesamowitych duchowych i estetycznych doznaniach w siatyni przyszedl czas na powroc i nieco inne przygody. Po zejsciu na dol zlapalam lokalne tempo, ktore za 12 rupii mialo mnie zabrac do centrum miasta. Niestety komunikacja z kieroca badz "konduktorem" byla bardzo utrudniona, bo oni nie mowili po angielsku, a ja zero po nepalsku, wiec pozostalo mi tylko wierzyc ze dotre na miejsce:) I tu sie przeliczylam. Bylo totalnie ciemno, busik zakrecal raz w prawo, raz w lewo.. a ja totalnie nie wiedzialam, gdzie jestem. Zrobilo sie ciekawie, gdy kierowca powiedzial, ze jestesmy na miejscu, do ktorego mial mnie zabrac...oooo!!!..a ja totalnie nie rozpoznawalam, gdzie jestem....oooo!!!... jednego bylam jednak pewna po wysiadce z busika.. nigdy tu wczesniej nie bylam i na pewno nie bylo to miejsce, do ktorego zmierzalam. Przyznam, ze pojawila sie mala adrenalinka i serce zaczelo bic nieco szybciej. Niestety nie bylo latwo wydostac sie z tego miejsca, bo lokalni nie potrafili mi wytlumaczyc, gdzie jestem, a wokolo bylo totalnie ciemno. Po 15 minutach negocjcji i wzrastajacym poziomie zdenerwowania udalo mi sie namierzyc moje polozenie (hihi.. jak w wojsku). Okazalo, ze jestem po przeciwnej stronie centrum niz mialam byc. Czekal mnie wiec dlugi spacer po nieznanych ulicach.. ale ostatecznie po godzinie lazikowania trafilam na znajome mi obszary, gdzie znajdowal sie moj hotel. Ufff... to byla niezla adrenalina, jak na drugi dzionek w Kathmandu:)!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz