środa, 26 stycznia 2011

Ostatnie chwile na wysokosciach i zejscie do Machherma (4470m)

Dolina jeziorek Gokyo
Jezioro Dudh Pokhari (4750m)
Widok na wioske Gokyo (4790m)

Czwarte jezioro Gokyo- Thonak Tso (4870m)










Cholatse (6335m)


Widok na Mount Everest gleboko w dolinie
Mount Everest




Piate jezioro Gokyo- Ngozumba Tso (4990m)






















Najcenniejsze paliwo... odchody jaka

Gokyo Resort
Ostatnie spojrzenie na Gokyo
Trzecie jezioro- Dudh Pokhari



Pierwsze jezioro Gokyo - Longponga (4710m)
Wioska Phangga (4480m)


Wioska Machhermo (4470m)
Pokoj w Tashi Deleh Lodge- Machherma

Jadalnia:)

20.10.2010

Gokyo (4790m) - Machherma (4470m)

Przez chorobe noc byla naprawde ciezka... tak naprawde dopiero nad ranem troche pospalam. Cale szczescie Marta zebrala sie wczesniej, bo chyba leniuchowalabym w lozku do poludnia. Marta chciala schodzic od rana do Namche Bazar, ale poniewaz pogoda na zewnatrz byla cudowna, zmienila zdanie i postanowila pojsc ze mna nad jeziorka. Spakowalysmy sie wiec w jeden plecak, ktory zostawilysmy z przechowalni w lodge'y. Niestety okazalo se to bledem, bo pozniej sie rozdzielilysmy, ale o tym potem...
Na sniadanko, jak zwykle musli z mlekiem (270 nrs) i goraca herbata. Z lodge'y wyszlysmy okolo godziny 7.30. Pogoda byla przepiekna, a tym samym widoki powalaly...same jezioro Dudh Pokhari (4750m) tuz przy wiosce zapieralo dech w piersiach. Do tego te przecudowne osniezone szczyty wokolo.
Po dojsciu do 4-tego jeziora Thonak Tso (4870m) Marta postanowila zawrocic. Umowilysmy sie, ze poczeka na mnie w Gokyo Resort, albo wieczorem spotkamy sie w wiosce Machherma. Na poczatek wydalo mi sie to ok, ale potem przypomnialam sobie, ze zostawilam moj dysk ze wszystkimi zdjeciami w jej plecaku, a wiec jak pojdzie dalej, to dysk zostanie na wierzchu w lodge'y i nie wiadomo, czy go tam zastane po powrocie. Dlatego zaczelam sie denerwowac i reszta wycieczki nad 5-te jezioro byla nico przeslonieta rozmyslaniami, czy tam bedzie, czy tez nie.
Niemniej delektowalalm sie dalsza droga... szlo sie najpierw jedna morena, potem kolejna i kolejna. Osniezone szczyty byly coraz blizej i zachwycaly swoim urokiem. Urzekly mnie: Chakung (7029m) i Chumbu (6859m)... byly takie niedostepne, takie dziewicze. Do tego tuz przed 5-tym jeziorem po raz ostatni pokazal sie Everest. Wygladal przeslicznie!!!
Piate jeziorko - Ngozumba Tso (4990m) okazalo sie cudowne...w malej dolince, niedaleko Cho Oyu. Niestety nie dotarlam do bazy pod Cho Oyu, bo zabraklo mi czasu, ale i tak bylam zachwycona przechadzka. Porobilam cudowne zdjecia, odpoczelam, zrelaksowalam sie.
Potem niestety pogoda sie popsula i naszly chmury, ktore przykryly wszystko wokolo. Przyszedl wiec czas powrotu. Martwiac sie o dysk zaczelam zbiegac, majac nadzieje, ze zlapie jeszcze Marte w lodge'y. Do Gokyo dotarlam okolo 13-tej i niestety nie zastalam juz Marty. Za to bylam niemilosiernie zmeczona 2-godzinym zbieganiem w dol. Przyznam rowniez, ze bylam troche zawiedziona, ze wyszla wczesniej i nie poczekala... ale z drugiej strony miala wolna reke i robila to na co miala ochote.
Moje rzeczy znalazly sie nienaruszone, wiec calkowicie sie uspokoilam. Przepakowalam plecak, a potem poleniuchowalam troche w jadalni. Musialam zlapac oddech, bo ostatnie godziny byly naprawde meczace:). Zjadlam smazony ryz z warzywami (350 nrs) i po pol godzinie wyruszylam w droge. Trzy dni spedzilam w tej lodge'y i przyznam, ze jakos przyzwyczailam sie do tego miejsca. Ostatnie spojrzenie na jadalnie, krotka wymiana spojrzen z przystojnym Czechem, ktory od dwoch dni wysylal mi przyjacielskie sygnaly:):), a na koniec krotkie spotkanie z kolega Holendrem. Co ciekawe ten ostatni potwierdzil, ze Marta wyszla poltorej godziny wczesniej i zmierzala do Machherma.
Nie pozostalo mi nic innego jak wyruszyc w droge. Zaraz jak wyszlam z Gokyo pogoda sie popsula i zaczal nawet padac deszcz. Zejscie bylo nudne, a do tego w bardzo zlych warunkach. Widocznosc niewielka, zero ludzi na szlaku... jakies takie malo przyjemne to bylo:) Poczatkowo droga szla wzdluz dwoch pierwszych jezior Gokyo (Taujung Tso- 4750m i Longponga- 4710m). Pamietam przeogromna ilosc kopczykow poustawianych w ich okolicach...to bylo urocze i szkoda, ze z powodu deszczu nie moglam porobic zdjec. Do tego ta niesamowita mgla nad samym jeziorem...sprawiala, ze miejsce wydawalo sie tajemnicze, skrywajace najrozniejsze sekrety.. wow..to bylo interesujace!
Zaraz za pierwszym jeziorem pojawil sie mostek, a potem przede mna wylonila sie z chmur bardzo szeroka dolina, na dnie ktorej plynela rwaca, gorska rzeka. Dalej droga schodzila stromo w dol, aby potem znow poprowadzic stromym podejsciem do wioski Phangga (4480m). Bardzo spodobala mi sie ta wioska, bo znajdowaly sie w niej sliczne kamienne domki. Wow... urocze.
Niestety bylo caly czas mgliscie i wszystko skrywalo sie we mgle i chmurach. Nawet do Machherma dotarlam niemal po macku. Bylo pozno i na szlaku nie bylo nikogo, wiec mozliwosc pytania odpadla, a do tego widocznosc byla tak mala, ze nie wiedzialam, czy gdzies po drodze nie zbladzilam z drogi i czy nadal ide w dobrym kierunku. Uspokoilam sie, gdy w penym momencie z mgiel wylonilo sie kilka domkow w dolinie. Wierzylam ze to Machherma i cale szczescie moje wierzenia sie potwierdzily.
Najpierw obeszlam wszystkie lodge w poszukiwaniu Marty. Niestety po godzinie poszukiwan, zaczepiania ludzi, wypytywania o nia, okazalo sie, ze poszla dalej. Przyznam, ze bardzo sie zdenerwowalam, bo przeciez umawialysmy sie na spotkanie tutaj. Poza tym samo jej poszukiwanie bylo troche upokarzajace, bo nie jest fajnie, przynac sie przed setka ludzi, ze jakos sie zgubilysmy, czy rozdzielilysmy. Przeciez nie tlumaczylam wszystkim, ze znamy sie od dwoch tygodni i rozdzielenie sie wchodzilo w gre. Nie chce wiec myslec, jaka byla reakcja ludzi, jak mowilam, ze nie moge znalezc kolezanki. To bylo jednak jedno... gorzej bylo nastepnego dnia, gdy tych samych ludzi spotykalam na dalszej czesci trasy i gdy na ich pytanie, czy znalazlam kolezanke odpowiadalam, ze nie i nie wiem gdzie teraz jest. To bylo naprawde upokarzajace. Ale abstrahujac od tego, jak sie czulam, szukajac jej, tak naprawde bardzo sie martwilam.. nie wiedzialam na 100 procent, czy poszla dalej, czy dotarla do nastepnej wioski, czy jest cala i zdrowa. Moze to glupie, ale po tym czasie, jaki spedzilysmy razem, w jakis sposob czulam sie za nia odpwoiedzialna... a teraz nawet nie wiedzialam, gdzie jest i czy wszystko w porzadku. Nawet jezeli poszla dalej, mogla mi gdzies zostawic wiadomosc, abym sie nie martwila i wiedziala co sie z nia dzieje. Nic takiego jednak nie zrobila. Dlatego tez w pewnym stopniu bylam bardzo zla na Marte... no ale coz... takie rzeczy tez sie zdarzaja.
Nocleg znalazlam w w sympatycznej lodge'y - Tashi Deleh Lodge (100 nrs/pokoj). Tu spotkalam slynna pare Anglikow, mieszkajacych na lodzi. Jakie to smieszne, ze nasze drogi caly czas sie spotykaja:) Na kolacje zaserwowalam sobie rarytas- spaghetti z serem z jaka (330 nrs). Ceny w koncu zaczely spadac, wiec mozna bylo zaszalec:). Potem porozmawialam z sympatyczna Dunka, ktora niestety choroba zatrzymala w Machherma na nieco dluzej, a na koniec wygrzewalam sie w cieple piecyka, gdzie rowniez suszylam przemoczone ubrania:)
Poniewaz dzionek byl meczacy, do lozka ucieklam dosc wczesnie:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz