poniedziałek, 17 stycznia 2011

Lot do Lukli i poczatek trekkingu

Teminal krajowy na lotnisku w Kathmandu

Moj samolot do Lukli

Kathmandu z lotu ptaka:)

Widok na Himalaje.. wow!!!

Czas na ladowanie:)
..w przedniej szybie po lewej stronie widoczny pas startowy w Lukli.

No i udalo sie wyladowac.. ufff:)

Lotnisko w Lukli
Slynny pas startowy w Lukli
Welcome to Lukla:)





Czas wyruszyc w droge...

Lukla zniknela za tym wzgorzem..


Poczatkowo trasa prowadzila zielona dolina


Mieso... brrr... chyba odpuszcze je sobie podczas pobytu w gorkach:)
W drodze to Phakding.




Phakding
Moj pokoj w Namaste Lodge- Phakding

7.10.2010
Kathmandu -Lukla (2860m) - Phakding (2610m)

Czekala mnie dzis wczesna pobudka:) Moj samolot do Lukli byl o 6:45, wiec nie bylo czasu na poranne leniuchowanie:). Godzina 4 na zegarku, a ja zabiegana po pokoju, pakujac ostatnie manatki. Ojjj, nie bylo latwo sie spakowac. Idac samej na trekking musialam miec wszystko co potrzebne, nie moglam bowiem liczyc, ze brakujace rzeczy spadna mi z nieba:) Mimo wszystko udalo mi sie odlozyc pewne rzeczy i jeden mniejszy plecak zostawilam na kolejne 3 tygodnie w hotelu.
Niestety nie czulam sie dobrze. Czulam, ze mam stan podgoraczkowy i bierze mnie jakas choroba, co nie bylo dobre biorac pod uwage, ze wybieralam sie na duze wysokosci,:(
Z hotelu wyszlam okolo 5-tej, bo czekal mnie jeszcze dojazd do lotniska. Cale szczescie nie mialam problemu ze zlapaniem taksowki. To prawda przeplacilam 100 nre, ale nie mailam sily walczyc o tej porze z naciagaczami. Po 20 minutach dojechalam do terminalu z lotami krajowymi. Ojjj o tu sie dzialo to kolejny maly kosmos:)
Sam budynek na pewno nie przypominal lotniska:) Najpierw stalo sie przed wejsciem do budynku w bardzo dlugiej kolejce turystow, z ktorych tylko ja mialam duzy plecak. Reszta wygladala, jakby wybierala sie na jeden dzien na spacerek. Jak sie potem zorientowalam cala ta gromadka wykupila zorganizowane trekkingi z przewodnikami i tragarzami, wiec ich bagaze byly juz dawno na lotnisku. Pomyslalam sobie: "Yhhhhyyy.... czy to oznacza, ze nikt nie idzie na trekking indywidualnie?!.. no no.. zapowiada sie ciekawie:)". Po dojsciu do wejscia mialo miejsce prowizoryczne "security check", a potem to juz lotnisko stalo otworem. Hall glowny byl wielka sala, w ktorej panowal totalny harmider!! Znajdowalo sie tu kilka budek z przyczepionymi nazwami lini lotniczych, obok ktorych staly przedpotopowe indyjskie wagi (wow.. juz dawno takiego wehikulu nie widzialam:)) Oczywiscie przy tych budkach nie bylo nikogo, kto moglby udzielic jakichkolwiek informacji, ale to mnie jakos nie dziwilo:). Stanelam wiec grzecznie przy budce, gdzie byl napis Tara Airlines i czekalam co sie wydazy... wiele osob biegalo z kata w kat, potykajac sie o setki bagazy, ktore kotlowaly sie w przejsciach. Generalnie panowalo zamieszanie i totalny harmider:) W miedzyczasie nawiazalam krotka rozmowe z dwojka chlopakow, ktorzy czatowali na lotnisko od wczoraj. Okazalo sie, ze z powodu zlej pogody loty zostaly odwolane i nie polecieli. Teraz czekala ich walka o miejsca w dzisiejszych samolotach. To mi jednak uswiadomilo, ze dopoki nie usiade w samolocie, nie moge byc pewna, ze dzisiaj dolece do Lukli.... lojojojjjj, to byloby bardzo, bardzo niekorzystne:(!! Chlopcy uswiadomili mnie, ze oprocz biletu przy wylocie wymagana jest rowniez dodatkowa oplata w wysokosci 170 nrs, ktora kazdy pasazer musi uiscic w lotniskowym banku (milo, ze nas wczesniej o tym poinformowano!!:). Cale szczescie ze zalatwilam to od reki, bo za chwile podszedl do mnie jakis pan, kazal pokazac bilet, potem nic nie mowiac poszedl do odleglej budki. Postanowilam pojsc za nim, bo w koncu nie wiedzialam nawet czy on pracuje na lotnisku, czy tez moze jest przypadkowym przechodniem, ktory zaraz ucieknie z moim biletem... w tym zamieszaniu wszystko bylo mozliwe:) Ostatecznie Pan okazal sie pracownikiem lini. Najpierw zwazyl moj bagaz (22.5 kg... o matko, co ja tam zapakowalam:), a co ciekawe dozwolone bylo tylko 15kg:) Pan spytal tylko czy to moj jedyny bagaz i czy jestem sama, na pozytywne odpowiedzi z mojej strony kiwnal wspolczujaco glowa i wreczyl karte pokladowa do samolotu. ufff... kolejny etap w chaosie za mna:)
Co ciekawa karta pokladala nie zawierala zadnych imion, numerow lotu. Byla to jedynie karta konkretnej lini lotniczej, na ktorej przybita byla literka. Ja na przyklad mialam "X". Co to oznaczalo, kiedy odlece.. nie mialam pojecia. Czekalam wiec w poczekalni ponad godzine, kiedy to co jakis czas krzyczano jakies literki i wzywano do autobusow pasazerow z odpowienimi literkami. Jaki byl kod, na podstawie ktorego wpuszczano pasazerow.. to juz wielka niewiadoma:):) Nie przeszkadzalo mi czekanie...martwilam sie jedynie wzrastajaca temperatura i zlym samopoczuciem.
Cale szczescie po poltorej godzinie oczekiwania wezwano pasazerow z literkami "X". Wow... czy to znaczy ze dzisiaj polecimy?!...Najpierw wsadzono nas do autobusu, ktory przejechal na druga czesc lotniska. Tu znajdowaly sie wszytkie male samolociki roznych lini lotniczych, ktore wylatywaly do Lukli. Przy wejsciu do samolotu poczestowano nas cukierkiem i zaproponowano wate do uszu 9czy to oznacza, ze bedzie taaakkkk glosno?!). W samolocie zajelam miejsce po lewej stronie, bo czulam, ze widoki beda znacznie lepsze. I mialam racje, bo Himalaje wylonily sie w calej swojej okazalosci. Niestety moj aparat nie byl w stanie uchwycic takiego przyblizenia, ale wazne, ze obrazy zostaly w mojej glowce:) Sam samolot byl bardzo malutki, tylko 15 miejsc i ciekawe, ze cala kabina pilotow byla widoczna, wiec mozna bylo podpatrzyc, jak wyglada pilotowanie samolotu:) Pilotow bylo dwoch, z czego jeden mial niesamowicie piekny profil...mialam tylko nadzieje, ze oprocz interesujacego wygladu, dysponowal rowniez duzym doswiadczeniem w pilotowaniu.. hihi:):)
Zarowno start, jak i lot przebiegly bezproblemowo i w miare przyjemnie (choc byla naprawde glosno:)). Niestety na koniec wszystko sie zachmurzylo i widocznosc byla prawie zero. Szokiem byl moment, gdy niespodziewanie w przedniej szybie pilotow, pojawil sie past startowy w Lukli. Wow.. czegos takiego nie widzialam..Pas startowy ma tylko 400 metrow i polozony jest pod katem 40 stopni, bo na tak malej odleglosci samolot nie bylby w stanie wyhamowac:) A biorac pod uwage, ze pas startowy konczy sie wieka skala, jak i zaczyna wielkim klifem,jezeli pilot nie wyceluje dokladnie w te 400 metrow, to pojawia sie maly problem:) Polecam ciekawe filmiki na youtube... choc teraz juz sama to przezylam, wiec znam ladowanie i startowanie z tego lotniska z autopsji.. przyznam, ze mala adrenalinka jest (ps.. samoloty sa male i nie maja naprowadzania:) Wszystko w gestii pilota:):) hihihi).. juz wiem, dlaczego to lotnisko uczhodzi za jedno z najniebezpieczniejszych na swiecie:) Nam sie jednak udalo:)
Lukla przywitala nas stosunkowo dobra pogoda, niebo bylo zachmurzone, a temperatura idealna- okolo 25 st. Pom wyladowaniu rozrzucono nam w wielkim nieladzie nasze bagaze, a po ich odebraniu szybko wyproszono z budynku lotniska. Wokol zgromadzonych bylo setki tragarzy (powiedzilabym, ze nawet wisieli na plocie lotniska, bylo to jakies smutne), ktorzy tylko czekali, aby ich wynajac (z tego co sie dowiedzialam pozniej koszt uslugi tragarza to 10 usd/dzien). Ja jednak wzielam swoj wielki plecak i wyruszylam w droge:):)
Lukla (2840m) na pierwszy rzut oka wydala mi sie bardzo nieprzyjemna, jakas taka szara, zatloczona, pelna szarych sklepikow i hoteli... dobrze, ze dlugo tam nie zostalam. Byla dopiero godzina 11, wiec postanowilam pojsc w kierunku Phakding:) Jak sie okazalo juz na wyjsciu z Lukli po raz pierwszy sprawdzano pozwolenia i Tims. Byl to dopiero pierwszy z wielu "check point" na drodze do Bazy, wiec nie ma mozliwosci przedarcia sie bez papierkow:)
Pierwszego dnia droga prowadzila z gorki, wiec wydawalo sie, ze nie bedzie to zbyt meczace. Moj plecak dawal sie jednak we znaki, 20 kg na plecach bylo wyraznie za wiele. Postanowilam zjesc i wypic co mozliwe, tak aby nastepnego dnia ciezar byl nieco mniejszy (serek zolty, cucha kielbaska z Polski.. ahhh...trzeba bedzie pozbyc sie ich nieco wczesniej:) Po drodze mijalo sie male wioski, ktore bardziej przypominaly osady, w ktorych znajdowaly sie same lodge i sklepy. Cale szczescie wszystko znajdowalo sie w przepieknej zielonej dolinie, nad ktora wznosily sie osniezone szczyty.. taki byl poczatek:) Warto dodac, ze wszystkie wioski na trasie do Everestu tak naprawde powstaly na potrzeby wedrujacych i niewiele mialy wspolnego z lokalnym zycie... no ale przeciez wiedzialam o tym i przyszlam tu podziwiac najwyzsze gory swiata. Lokalne zycie poznam za miesiac przy Annapurnie:)
Okolo godziny 14tej dotarlam do celu dnia- Phakding (2610m), gdzie zatrzymalam sie na noc w Namaste Lodge (100 nrs za pokoj). Pokoj byl bardzo maly i prosty, ale co najwazniejsze czysty. Poniewaz czulam sie calkowicie chora i mialam wysoka goraczke, nafaszerowalam sie lekami i poszlam spac na 3 godziny. Gdy obudzialam sie, za oknem bylo juz ciemnawo. Cale szczescie czulam sie nieo lepiej, choc moje zdrowie pozostawialo do zyczenia, biorac pod uwage, ze nastepnego dnia musialam wdrapac sie znacznie wyzej:) Podczas wieczornej kolacji zszokowana bylam cenami...wszystko 3-4 razy drozsze niz w Kathmandu, a to dopiero poczatek:( No coz, trzeba bedzie to jakos przezyc. Peirwszego dnia zadowolilam sie zupka z makaronem (180 nrs), wypilam herbatke i zrelaksowalam sie. W jadalni siedzialy same grupy z przewodnikami, ktorzy nadskakiwali jak sluzacy, i przyznam, ze patrzenie na to bylo troche irytujace. Ale z czasem przywyklam do tego, bo spotykalam sie z tym na codzien:) Na koniec wieczoru poznalam dwojke przesympatycznych nowozelandczykow, ktorzy wybrali sie do Nepalu w podroz poslubna. Potem przyszedl czas na zwalczanie choroby w lozku. Spalam jak zabita:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz