środa, 26 stycznia 2011

Cudne widoki z Gokyo Ri (5357m)

19.10.2010

Gokyo (4790m) - Gokyo Ri (5357m) - Gokyo

To byla naprawde wczesna pobudka i przyznam, ze nie bylo latwo wyslizgnac sie ze spiwora. Zimno, ciemno, spiaco...ale nie bylo wyboru. Dzisiejszego dnia zaplanowalam bowiem wejscie na wschod slonca na szczyt Gokyo Ri (5357m). Marta postanowila zostac w lodge'y, wiec wybralam sie sama.
Okolo godziny 6-tej wyruszylam w droge. Niebo bylo juz lekko niebieskawe, ale niestety rowniez lekko zachmurzone. Zapowiadalo sie jednak ciekawie.
Podejscie na Gokyo Ri, bylo dlugie i stosunkowo strome... ale co sie dziwic, w koncu bylo to okolo 600 metrow przewyzszania. Niestety zalapalam lekkie przeziebienie, wiec moj nos byl zapchany, bolalo mnie gardlo, oddychalo mi sie dwa razy gorzej, a co za tym idzie dwa razy wolnej zmierzalo pod gore. Nie wrozylo to nic dobrego. Krok po kroku brnelam jednak do gory. Niby nikt mnie nie wyprzedzal, wiec moja predkosc byla dobra, ale byl to naprawde wielki wysilek.
Podczas podejscia spotkalam dwojke Czechow, z ktorych, wstyd sie przyznac, ale nabijalysmy sie z Marta poprzedniego wieczora. Wygladali jak papuszki nierozlaczki i zachowywali sie jak nastolatki. Po krotkiej rozmowie, okazalo sie jednak, ze sa niesamowicie sympatyczni i przyjazni, a to ze swiata poza soba nie widza, to juz inna kwestia:) W koncu milosc jest szalona. Parla i Jan, bo tak mieli na imie, popstrykali moje pierwsze zdjecia tego dnia z widokiem na Everest:) Super.
Jaka bylam szczesliwa, gdy dotarlam na szczyt:):) Pomimo wielkich tlumow, dalo sie odczuc atmosfere tego miejsca. Zauroczyly mnie porozwieszane buddyjskie flagi modlitewne, przez ktore przedzieral sie widok na osniezone szczyty. Widok zapieral dech w piersiach. Everest rozjasnial sie w pierwszych promieniach slonca tuz naprzeciwko nas... taki wileki, majestatyczny, nieokielznany...obok niego w oddali potezne Makalu (8481m). WOW... skakalam z radosci!!
Z drugiej zas strony niesamowity widok na Cho Oyu (8201m), czy tez na doline, w ktorej miescily sie jeziorka Gokyo. Tych widokow nie da sie opisac slowami, je mozna tylko zobaczyc!!!!:) Mam nadzieje, ze zdjecia pokaza wszystko:)
Z czasem powoli zaczely pojawiac sie chmury, jednak przy blekitnym niebie tworzyly przecudowny kontrast. Delketowalam sie tymi widokami, a potem dzielilam wrazeniami z wczesniej napotkanymi Czechami. To bylo kolejne milo zaskakujace spotkanie:)
Ku mojemu zaskoczeniu w pewnym momencie pojawila sie Marta. Miala isc dzisiaj nad jeziora, ale jak sie okazalo, zaraz po moim wyjsciu zebrala sie i wyruszyla w droge na szczyt:) Fajnie, bo poklikalysmy sobie wspolne zdjecia:) Potem lezalysmy miedzy kamieniami w dalszym ciagu podziwiajac widoki:)
Na szczycie siedzialam ponad 4 godziny (Marta zeszla wczesniej). Nie moglam sie napatrzec na te zadziwiajace Himalaje wokolo. Siedzalam dopoki wiekszosc z nich nie zniknela w chmurach. Co ciekawe na szczycie zostaly tylko trzy osoby, reszta ppedzila dalej... dziwne to. Ja nawet schodzac zrobilam krotki postoj, bo nie moglam sie napatrzec na sama wioske Gokyo i dwa turkusowe jeziora w oddali. WOW... to bylo piekne!!
Schodzac spotkalam milego chlopaka- Holendra... niestety w tej chwili nie pamietam juz jego imienia. Cala powrotna droge przemierzylismy wiec razem. To bylo mile spotkanie. Gdy doszlam do Gokyo Resort, Marta wlasnie czekala na jedzonko, wiec ja postanowilam oporzadzic sie w pokoju. Poranna toaleta, na ktora nie bylo czasu przed wyjsciem, zmiana ciuchow na czystsze, przepakowanie plecaka na kolejny dzien. To troche zajelo, ale nie spieszylam sie....czulam, ze choroba mnie bierze i jestem oslabiona, wiec nie tworzylam zadnych ambitnych planowa na popoludnie. Na sniadanio-obiad kupilam sobie ziemniaczki z serem i warzywami (400nrs0, a potem wylegiwalam na lawie w jadalni delektujac sie promieniami slonca, ktor wpadaly do pomieszczenia. Nie mialam sily na nic, goraczka dawala o sobie mocno znac, wiec byl to najlepszy sposob na spedzenie reszty dnia. Do tego w jadalni bylo niesamowicie przyjemnie. Jeden z tragarzy sluchal lokalnej muzyki w telefonie, wiec mialam dodatkowa rozrywke:)
Fajnie, bo znow spotkalam tych sympatycznych Czechow- Jana i Parle. Wywiazala sie fantastyczna rozmowa, bo jak sie okazalo oni wlasnie wrocili z miesiecznej wyprawy po Tybecie. Co mnie najbardziej urzeklo w ich opowiesciach, to fakt, ze nie byla to komercyjna wyprawa- Lhasa i okolice, a wrecz przeciwnie, zwiedzili caly wsodni Tybet, zrobili trekking wokol Mount Keilash i nawet nie odwiedzili Lhasy. Genialne. Dali mi namiary na czeska przewodniczke, ktora organizuje tak niestandardowe wyprawy po tym pieknym zakatku. Moze nastepne kroki skieruje wlasnie tam.. kto wie:)
Po skonczonej rozmowie, wymianie maili i pozegnaniu (oni szli jeszcze do Dragnag tego dnia) dalej wylegiwalam na poduszkach w jadalni.Po ponad godzinie wrocila Marta i wtedy postanowilam pojsc na 2 godzinki do pokoju... czulam, ze musze przespac ta chorobe. i co sie okazalo ten czas byl niesamowicie blogi dla mnie. Niby nie spalam, ale straszliwie odpoczelam, a to mnie znacznie wzmocnilo. Do jadalni wrocilam okolo 18tej. Biedna Marta siedziala sama. i zapewne wynudzila sie niemilosiernie. No ale co moge na to poradzic.. naprawde czulam sie slabo. Zjadlysmy wiec po zupce pomidorowej i bylo lepiej:)
Pod koniec wieczoru nawiazalam rozmowe z kolega Holendrem z drogi powrotnej ze szczytu. Tym razem byl z dwoma kolegami- Niemcem i Izraelczykiem. Ale sie ubawilam opowiesciami o koledze z Izraela, a w szczegolnosci o jego wyczynach z recznikami, papierem toaletowym, 40 puszkami tunczyka, czy tez klotnia z wlascicielem lodge'y. Po pewnym czasie uciekalm jednak do pokoju, musialam odpoczac.
Noc niestety byla bardzo ciezka.. walkowalam sie z boku na bok, nie mogac zasnac. Bolalo mnie gardlo, bolal mnie zab, wiec generalnie samopoczucie do bani.
Dobrze jednak, ze ten poranek byl tak piekny, a wspomnienia tych chwil wynagrodzily kazdy bol i zmeczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz