czwartek, 20 stycznia 2011

Baza pod Everestem:):) (5364m)

Zjawa w drodze do Gorak shep

Lobuche zostaje w oddali
Drahanka w drodze do Bazy pod Everestem



Pumori skrywa sie w chmurach.


Nasza ciezkie plecaki:)








Ostatnie spojrzenie na doline, z ktorej przyszlam
Pumori (7165m), Kala Patthar (5550m) i wioska Gorak Shep (5140m) w dole
Nasza lodge'a- Himalaya Lodge
Gorak Shep (5140m) w calej okazalosci





Droga do Everest Base Camp

Lodowiec Khumbu




Widok na Everest z drogi do EBC

Lho La Pass (6026m)

Drahanka i widok na Everest, Lho La Pass i Nuptse
Szczyt Everestu i Nuptse
Drahanka i EBC w oddali

Drahanka i Everest






Lodowiec Khumbu i tlumy turystow






Cudo!!!
Baza pod Everestem (5364m)







Namioty amerykanskiej ekspedycji na Everest


Ice Fall














14.10.2010

Lobuche - Gorak Shep (5140m) - Baza pod Everestem (EBC, 5364m)

Dzisiaj obudzilysmy sie z Marta stosunkowo wczesnie... ambitny plan wczesnego wyjscia do Gorak Shep wzial gore. Niestety jak sie potem okazalo nie wszytko poszlo zgodnie z tym ambitnym planem:). Najpierw pakowanie niezbednych manatkow. Postanowilysmy bowiem zostawic czesc niepotrzebnych rzeczy , bo przeciez nastepnego dnia wracalysmy w to samo miejsce:) Potem przyszedl czas na sniadanie z chlopakami (cheese omlete- 350 nrs i hot lemon 70 nrs). Ostatecznie z lodge'y wyruszylysmy okolo 8.30. Co ciekawe wszyscy turysci wyruszyly ponad 2 godziny wczesniej, wiec istaniala szansa ze w GS bedziemy mialy wielkie problemy z noclegiem, bo sa tam tylko 3 lodge:(... no ale zobaczymy, nie bylo sie co zamartwiac za wczasu:):)
Nasz plan na dzien dzisiejszy zakladal dojscie do Gorak Shep (5140m), a jezeli sie uda tego samego dnia wycieczke do Bazy pod Everestem.
Droga do Gorak Shep nie byla trudna, lekko pod gorke, mijajac po drodze kilkanascie moren.. jak jedno wzgorze sie konczylo i wydawalo sie, ze jestesmy na miejscu, to zaczynalo sie kolejne... to byla niekonczaca sie droga do raju:):). Co ciekawe po drodze spotkalysmy dwojke Polakow, ktorzy wlasnie wracali z GS i Bazy. Bylam im bardzo wdzieczna za informacje na temat noclegu w Gorak Shep, byla to bezcenna rada:)
Po ponad dwoch godzinach podejcia dotarlysmy do Gorak Shep (5140m). Skierowalysmy sie od razu do lodge'y, ktora zarekomendowali nam napotkani Polacy- Himalaya Lodge (300 nrs/double). I mialysmy wielkie szczescie. W momencie, gdy tam dotarlysmy, wlasciciel mial tylko jeden pokoj, do ktorego klucze wyladowaly w naszych rekach.. Hurra. Jakos nie spieszylo nam sie... delektowalysmy sie miejscem, zjadlismy wyjatkowo smaczny jak na te wysokosci lunch - zupa pomidorowa (240nrs), a potem postanowilysmy pojsc do Bazy pod Everestem. Bylo stosunkowo pozno, ale nie bylo sensu spedzac calego popoludnia siedziac z pokoju, badz jadalni.
Wlasciciel lodge'y potwierdzil nam, ze dojscie do bazy zajmuje okolo 2 h, wiec mialysmy jeszcze czas na dojscie na miejsce i powrot do GS, zanim slonce ucieknie za horyzont:)
Gorak Shep (5140m) jest tylko i wylacznie skupiskiem kilku lodge'y. I trzeba przyznac, ze ma swoj swoisty urok. Co jest pewne... jest znacznie przyjemniejszy niz Lobuche.. pod wzgledem polozenia i oferowanej infrastruktury. Nawet jedzonko bylo tysiac razy lepsze:) Co ciekawe poza przepieknymi szczytami dookola (Pumori, Mhera Peak, Nuptse, itd) polozenie GS zaskakuje wielka "plaza" i swoista niecka, jaka znajduje sie tuz u jego podnoza. To na pewno pozostalosci polodowcowe, ale wyglada to kosmicznie. Do tego czesc niecki wypelniona jest woda... wiec mamy tez jeziorko. Szkoda tylko, ze temperatura jest na tyle niska, ze nie ma mozliwosci zanurzenia nawet palca:):)
Zreszta przez ostatnie dni bylo naprawde zimno.. brrr.. w nocy temperatura schodzila znacznie ponizej zera. Mimo spiworow, kocow, konieczne bylo ubranie wszytkich grubych ciuchow:) Nie wspominam juz o kapielach, bo o tym mozna bylo tylko marzyc:) Chusteczki Bambino w reke i higiena osobisa na trekkingu utrzymana:):):) Gorzej bylo jezeli chodzi o wlosy... ale rozwiazaniem byla czapka, ktora od kilku dni nie znikala z mojej glowy:):)
Ale wracajac do trekkingu. Podejscie nie bylo ciezkie... ale na pewno monotonne. Powoli, czasem po plaskim, czasem lekko pod gore, zdobywalo sie lekko na wysokosci i coraz bardziej zblizalo do Bazy po Everestem. Po prawej stronie caly czas widnial przecudowny szczyt Nuptse (7864m), po lewej zadziwiajacy Pumori (7162m), a na wprost slynna przelecz Lho La (6026m) i dwa szczyty Lingten (6713m) i Khumbutse (6639m).
Bylysmy w polowie drogi do EBC, gdy naszym oczom ukazal sie MOUNT EVEREST (8848m).
WOW... ale bylam podekscytowana. Wiele razy zastanawialam sie, jakie to uczucie zobaczyc i byc blisko tej gory... a teraz tu bylam, stalam na wprost, moje serce bilo szybciej i szybciej.. a ja czulam, ze realizuje marzenia:) Potwierdzilo sie jednak to z czego Everest jest znany... moze nie jest to najpiekniejsza gora swiata (bo nawet Pumori czy Nuptse, ktore leza tuz obok niego znacznie bardziej zachwycaja ksztaltem), ale jest to najwyzsza gora swiata i tego tytulu nikt jej nie odbierze. A tym samym jest to jeden z najbardziej pozadanych szczytow na swiecie. I co najwazniejsze mialam okazje go ogladac:).
Dalsza trasa do EBC prowadzila przez kolejne kamieniste moreny. Co ciekawe w tym czaie wiekszosc osob wracalo z bazy...ale to nas nie zniechecilo...zaleta bedzie fakt, ze moze nikogo tam nie bedzie i nie bedziemy musialy dzielic sie tym momentem z setka innych piechorow:)hihi:)
Okolo godziny 15-tej dotarlysmy do Bazy pod Everestem. Co mnie najbardziej w tym miejscu urzeklo....to niesamowity widok na Ice Fall. WOW...Byl na wyciagniecie dloni. Taki nieokielznany, niekonczycy sie, zmieniajacy swoj kolor w odcieniach zanikajacych promieni slonca. Do tego te ogromne seraki pobudzajace wyobrazenie i nutke adreanaliny:) Niestety tak jak wspomnialam wczesniej Mont Everest ani Lhotse nie sa widoczne z bazy. Jedynie Pumori, Nuptse, przelecz Lho La i dwa szczyty Lingten i Khumbutse.
Sama baza znajduje sie na lodowcu Khumbu. Powierzchania w wiekszej czesci pokryta jest licznymi kamieniami, wiec nie ma najmniejszego problemu z jego przekroczeniem.
Tego dnia w bazie znajdowala sie tylko jedna ekipa, ktora zdobywala Everest. Z tego co sie dowiedzialam od kierownika wyprawy, byla to amerykanska wyprawa, ktorej celem bylo zdobycie Evesretu przez jednego bogatego Amerykanina. Jeden Amerykanin i 4 sherpow przebywalo wlasnie w obozie 4-tym, a w na dzisiejsza noc zaplanowany mieli atak szczytowy. Wow...to sie nazywa szczescie. Nie chce myslec jaki jest calkowity koszt wyprawy, skoro samo pozwolenie wspinaczki na Everest kosztuje 50 tys. dolarow. A biorac pod uwage wszystkie inne koszty, to suma jest powalajaca. Wiec nie bede pytac, jak bogaty byl ten Amerykanin:):)
Moze ktoregos dnia, po wygranej w Lotto, tez bede mogla sprobowac...:) Marzenia!!
Spedzilysmy w bazie ponad godzine i byl to niezapomniany czas. Siedzialam sobie na kamieniach i rozmyslalam... ile ludzi przybylo tu z mysla zdobycia szczytu, ile ekip wyjechalo szczesliwych z usmiechem zwyciestwa, a ile z rozczarowaniem/smutkiem, ile wysilku i potu kosztowalo kazde podejscie, ile lez radosci splynelo, widzac schodzace ze szczytu ekipy, a ile ze lez smutku za osobami, ktore zostaly tam juz na zawsze. To miejsce skupialo wiec przeogromna ilosc emocji- radosc, ekscytacje, adrenaline, ryzyko, szczczescie, smutek....wszystko w jednym.Czulam ta atmosfere i bylam szczescliwa, ze tu jestem!!!
Chcialysmy wrocic do Gorak Shep zanim zrobi sie ciemno, wiec niestety przyszedl czas powrotu. Nie bylysmy jednak ostatnie... za nami podazala jeszcze grupa sympatycznych Koreanczykow. Powrot do GS uraczyl nas pieknym zachodem slonca i niesamowitym widokiem na Nuptse, ktore blyszczac w ostatnich promieniach slonca, wylonilo sie spod chmur. Wow... to dopiero byl widok. Zapieralo dech w piersiach. Jak sie pozniej okazalo po drodze zostawilam mala pamiatke po sobie.... gdzies po drodze wypadla mi pokrywka do obiektywu aparatu, wiec trzeba bedzie teraz uwazac na szkielka:).
Do Gorak Shep doszlysmy juz w ciemnosci. Niestety jak sie okazalo w jadalni byla przeogromna ilosc osob i ciezko bylo znalezc jakiekolwiek siedzenie. Cale szczescie udalo nam sie wcisnac nasze drobne ciala w kat, tak ze mialysmy widok na cala sale, a jednoczesnie moglysmy cieszyc sie ciepelkiem. Na kolacje wyraznie zaszalalysmy:)- spaghetti za 480 nrs... no ale w koncu zapracowalysmy dzisiaj i troche rozpusty nam sie chyba nalezalo:) Z czasem zbratalysmy sie rowniez z sasiadami przy lawie- grupa Wlochow, ktorzy nawet poczestowali nas typowo wloskim serem:) Jak sie nastepnego dnia okazalo, jeden z tych Wlochow to wielka osobistosc w gronie wloskich wspinaczy, z wielkimi osiagnieciami na swoim koncie. Uppsss....na pewno nie docenilysmy tego podczas pierwszego spotkania.
Po relaksujacym wieczorze szybko ucieklysmy do lozek, bo plan na nastepny dzien zakladal wejscie na wschod slonca na Kala Pattar, wiec trzeba bylo naprawde wczesnie wstac:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz