piątek, 4 lutego 2011

Wyjazd z Kathmandu

Nasz busik do Besisahar:)
Ladowanie naszych plecakow na dachu
Drahanka i Manu w busiku:)
Zebrajacy...

Czas w korku wykorzystalam na fotografowanie lokalnych ciezarowek...
...niewiele roznia sie od indyjckich i trzeba przyznac, ze sa uroczo kolorowe:)



Widoki z drogi

Nasz pokoj w Hotel Tokuche Peak

27.10.2010

Kathmandu - Besisachar (760m)


Ohhh, jakze ciezki poranek. Ostatniej nocy do godziny 2-giej probowalam sie pakowac, wiec gdy zegarek wybil godzine 7-ma myslalam, ze nie uda mi sie podniesc nawet jednej powieki. Meczylam sie, zmuszalam, az w koncu okolo 8-mej zwleklam sie z lozka. Niestety w zwiazku z naszymi opoznieniami:) musielismy przesunac czas wyjscia (ktory poczatkowo ustalilismy na 6-ta) na coraz pozniejsza i pozniejsza godzine. Ostatecznie dopiero okolo godziny 9.30 wszyscy wyladowalismy w hotelowej restauracji. Wczesniej jednak przyszedl czas na reszte pakowania, zimny pryznic i sniadanie. Zakoczyl mnie Manu, ktory jak sie okazalo nie wzial ze soba ani spiwora, ani pozadnych spodni trekkingowych...idziemy na miesieczny trekking wokol Annapurny, a on nie wzial podstawowych rzeczy...myslalam, ze padne. Co mnie jednak zaskoczylo jeszcze bardziej, Nagu byl w podobnej sytuacji, z ta jednak ronica, ze dzien wczesniej pomyslal i dokupil sobie spodnie. Manu nie. Zobaczymy wiec co to bedzie podczas trekkingu:)
Na sniadanie poszlismy do Tip Top Restaurant. Poniewaz wlasciciele byli dla nas tak niesamowicie mili i przyjazni, Manu postanowil poprosic ich o przetrzymanie naszych bagazy. Moze nie same plecaki byly problemem, a jedynie laptop, ktory Manu wzial ze soba. Balismy sie bowiem zostawic wszystko w hotelu. Na nasze szczescie dobra rodzinka Tip Topa zgodzila sie przechowac nasze manatki:). Teraz bylismy spokojni o nasz dobytek.
Po sniadaniu chlopcy zlapali dwie taksowki i pojechalismy w miejsce zwane: Gonghu Bus Station. Oczywiscie nie obeszlo sie bez oszustwa, bo cena ktora wynegocjowali na poczatku 200 nrs zostala automatycznie podniesiona, gdy kierowcy zobaczyli trzy biale dziewczyny. Ja bym sie klocila i nie zaplacila, ale jak to zycie zaskazuje -Manu ulegl naciskom oszusta:( No coz.. co zrobic:(
Potem przyszla kwestia busow, okazaly sie nieco drozsze niz sie spodziewalismy, wiec po kilku probach chlopcy wynegocjowali cene 350 nrs za dojazd do Besisahar (przy czym musieli dac 20 nrs lapowki, jak to dziala... nie mam pojecia:)).
Po wykupieniu biletow nasze plecaki natychmaist wyladowaly na dachu busa, a my ciepliwie oczekiwalismy na wyjazd. Wydawalo sie, ze bus jest pelny, ale z kazda mijajaca minuta okazywalo sie, ze pasazerow przybywalo. A my nadal czekalismy. Kacha dokarmiala zebrajace dzieci i dziwila sie, ze z kazdyym podarowanym ciastkiem przybywa nowe zebrajace dziecko, a ona nie moze sie od nich oswobodzic. No coz.. taka jest smutna prawda w Indiach czy Nepalu.... dasz jednemu, a pojawi sie kolejnych dziesiecioro, ktore nie dadza ci spokoju:(
Ostatecznie, gdy busik ruszyl do przodu, siedzielismy skwaszeni jak tunczyk w puszce. Ale nasza sytuacja nie byla jeszcze najgorsza. Ubawila nas pani, ktora siadla na pierwszym siedzeniu tuz przy kierowcy. Przyznam, ze ja tam chcialam siedziec, ale gdy probowalam zajac miejsce Pani z wielka duma pokazala bilet i wskazala, ze to jej miejsce. Niemniej co potem wyniklo, przyprawilo usmiech na kazdej twarzy. Na pierwszym siedzeniu zamiast jednej badz dwoch osob zaplanowano trzy osoby, wiec pani wisiala niemal na ramianiu kierowcy, siedzac jednoczesnie na drazku biegow. Jakie doznanania miala przy kazdym hamowaniu czy zakrecie, to juz wielka niewiadoma.. nas to jednak bardzo ubawilo:):)
Bylo dosc pozno, wiec czulam, ze na miejsce zajedziemy juz w nocy. I nie bardzo sie pomylilam. Co ciekawe jak tylko wyruszylismy z dworca, nasz bus nie skierowal sie na droge do Pokhary, a najpier do punktu motoryzacyjnego, ktory oczywiscie nie znajdowal sie po drodze:). Myslelismy, ze czeka nas jakas naprawa, ale na szczescie kierowca kupil tylko olej i jakies linki i ruszylismy dalej. Szkoda tylko, ze nie zalatwil tego podczas poltoragodzinnego postoju na dworcu:( Ale to nie koniec... Jak tylko wyjechalismy kawalek z Kathmandu utknelismy w niesamowitym korku, metr do przodu i 15 minut postoju.. i znowu kilka metrow naprzod i dlugie oczekiwanie. Ohhh, jakze to bylo meczace i frustrujace...ale co moglismy zrobic:(. Utknelismy na dobre. Dopiero po poltorej godzinie ruszylismy do przodu z normalna predkoscia. Poczatkowo krajobrazy za oknem wyraznie przypominaly mi Shimle i okolice....zielone wzgorza, waskie drogi z mnostwem serpentyn. Przez chwile na horyzoncie pojawily sie tez osniezone szczyty masywu Annapurny, ale jak szybko sie pojawily, tak szybko zniknely. I trzeba przyznac, ze byly to jedyne piekne widoki tego dnia... slonce zaszlo bardzo szybko, zrobilo sie szaro, a potem wszystko zniknelo w ciemnosciach wieczoru. Dobrze, ze kierowca urozmaical nam droge ciekawa indyjska muzyka. Widzac 5 obcokrajowcow w busie probowal zmienic muzyczne nagrania na angielskie, jednak wszczelismy protest i przywrocil lokalny nastroj. Jestesmy w Nepalu, wiec nepalska muzyka musi byc!!!:) Obok naszej piatki turystow w busie znalazla sie tez para Rosja, syn z ojcem. Podobnie jak my wybierali sie na trekking wokol Annapurny, wiec przez pewien czas mielismy tematy do rozmowy.
Droga ciegnala sie jednak niemilosiernie. Poza jedna przerwa po trzech godzinach jazdy nasze ciala pozostawaly non stop w tej samej pozycji. A trzeba wspomniec, ze miejsca byla naprawde niewiele i nogi caly czas krzyczaly "ratunku":)
Do Besisahar dojechalismy okolo godziny 18.30. Bylo juz calkowicie ciemno, a kierowca wysadzil nas na poczatku wioski. Probowalismy dogadac sie z Rosjanami co do noclegu, ale hotel w jakim mieli zarezerwowane pokoje byl nieco dalej, wiec nie chcielismy ryzykowac powrotu, jezeli by nam sie nie spodobal, badz byl za drogi. Zostalismy wiec w miejscu, gdzie nas wysadzono. Po 15 minutach poszukiwania noclegu, ja i Manu znalezlismy schludne pokoje w "Hotel Tukuche Peak" (200 nrs/pokoj). Mnie i Manu trafil sie nieco wiekszy pokoj z dwoma podwojnymi lozkami, wiec moglismy biegac i skakac po lozkach dowoli... szkoda tylko, ze nie bylo na to czasu:)
Po chwili rozluznienia i lekkiej toalecie poszlismy na jedzenie do hotelowej restauracji i tu rozpoczal sie cyrk:( Wchodzac do restauracji widzielismy innych Indusow/Nepalczykow jedzacych lokalne thali. Wygladalo naprawde przepysznie, wiec Manu sie napalil i zamowil thali. Ja i reszta ekipy skusilismy sie na inne potrawy: jakis makaron, ziemniaki, czy ryz. Niemniej sprawa poszla o thali, bo po pierwsze Manu dostal jedzenie jako ostatni po dlugich oczekiwaniach, a jak tylko podano mu jego thali to wszystkich wmurowalo. Obok jakiejs mazi na talerzu, byly trzy plasterki warzyw i dhal w postaci wody. Nijak nie przypominalo to potrawy, jaka widzielismy przed wejsciem. Manu dostal szalu i wcale mu sie nie dziwie. Tak naprawde ta sytuacja dokladnie pokazala, jak sie traktuje zagranicznych turystow. Poniewaz chlopcy byli z nami, uznano, ze sa jak biali i nie znaja sie na thali badz loklnych potrawach. Dostali wiec najgorsze z mozliwych. Obsluga liczyla, ze nie bedzie zadncyh skarg i tu sie bardzo przeliczyla. Manu wezwal kierownika i po wielkiej klotni dostal dokladki jedzenia.... niestety niesmak calej sytuacji pozostal:( Dlatego nie bede rekomendowac tego miejsca innym, bo tak sie nie postepuje.
Po jedzeniu posiedzielismy jeszcze chwile w hallu rozmawiajac, a potem wszyscy rozeszlismy sie
do lozek, bo byl to dosc meczacy dzien.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz