piątek, 4 lutego 2011

Trekking wokol Annapurny (27.10-22.11.2010)

To kolejna przygoda z gorami. Tym razem nieco inna, gdyz obfitujaca bardziej w lokalne zycie i zwyczaje, w nieco inne widoki choc z rownie pieknymi gorami, no i niesamowitym towarzystem, z ktorym wybralam sie na trekking:)

Oto krotkie podsumowanie i plan trekkingu.

Annapurna i gory wokolo- powalajace, zapierajace dech w piersiach. Co na pewno odroznia ten trekking od Everestu to znacznie wieksza ilosc zieleni. Przemierzalismy liczne doliny pokryte lasami, lakami, co wzbudzalo swoisty entuzjazm i radosc. Osniezony byl jedynie masyw Annapurny, ktory obchodzilismy dookola (nieliczac Sanktuarium Annapurny, gdzie wiekszosc szczytow byla osniezona). Jezeli chodzi o widoki na gory, to miejscem, ktore powalilo mnie na kolana bylo Sanktuarium... trzeba przyznac, ze samo dojscie do Bazy pod Annapurne nie jest ciekawe, a wrecz monotonne i nudne, ale kazdy dzien podejscia warty jest wysilku dla widokow, jakie mozna podziwiac z Sanktuarium. Niestety nie jestem w stanie oddac slowami tego co widzialam....tego po prostu nie da sie opisac... to trzeba zobaczyc!!!

Towarzystwo- tym razem wybralam sie z nieco wieksza ekipa: ja, Manu, Nagu, Ania i Kasia. Polsko-indyjska grupa trekkingowa... czyz nie brzmi to ladnie?:):):) Osoby Manu chyba nie musze przedstawiac:) Nagu to przyjaciel Manu z rodzinnego miasteczka... niesamowity chlopak z wlasna wizja na zycie, sympatycznym usposobieniem. Kacha- kolezanka ze Stowarzyszenia Polsko-Indyjskiego z Wroclawia, znana jako osoba gleboko duchowa. Ania- kolezanka Kachy, ktora poznalam dopiero w Nepalu. Niesamowita osobowosc, dojrzalosc, wrazliwosc. To taka dobra duszyczka tego trekkingu i strasznie sie ciesze, ze nasze sciezki sie polaczyly. Spedzilysmy razem bardzo duzo czasu i byl to czas niezapomniany, pelen przygod, wspolnych doznan, radosci i smutkow. Oczywiscie oprocz naszej trojki na naszej drodze spotkalismy jeszcze wielu innych wedrowcow, ktorzy dodali kolorow do naszej wyprawy:)

Jedzenie- podobnie jak w przypadku Everestu pozostawialo wiele do zyczenia i choc dzieki obecnosci Manu udawalo nam sie dostac wieksze porcje za nizsza cene, to i tak mozna byloby w tej kwestii troszke ponarzekac:) Generalnie posilalismy sie "dhal bhat", a wiec typowo nepalska potrawa (ryz, dhal, warzywa, papad, curd). Dla urozmaicenia serwowalismy sobie czasem makaron:) Z ciekawych historii przypomina mi sie sytuacja, gdy z jednej z lodge, po ciezkim dniu wedrowki i przy wielkiej checi na jakis smakolyk, wypytywalismy wlasciciela czy moze nam podac nazwe lokalnych slodyczy, jakie jedza Nepalczycy. Zkolowany wlasciciel po minucie glowkowania odpowiedzial: "dhal bhat"... na co my znowu, ze nie chodzi nam o typowe jedzenie, a jedynie slodycze, cos slodkiego ....na co on znow odpowiada: "momos" (pierogi z warzywami). Generalnie co nas najbardziej ubawilo w tej sytuacji, to fakt, ze mezczyzna nie wiedzial o co nam chodzi... "jakie slodycze, przeciez w Nepalu dhal bhat je sie na sniadanie, obiad i kolacje, a czasem jedynie przekaska jest momos.. wiec podstawowe pytanie: "jakie slodycze?". Czulam, ze w jego glowie placza sie mysli: "Ci obcokrajowcy sa naprawde zakreceni":):) Tak wiec jak widziecie nasze kulinarne przysmaki skupialy sie jedynie przy dhal bhat:) Wszelkie proby zdobyla jakis rarytasow umieraly w zalazku:(
Niemniej czasem udawalo nam sie urozmaicic zycie... nie zapomne momentu, jak w jednej wiosce zaserwowalismy sobie swieze, dopiero upieczone drozdzowe buleczki.. Ahhh coz to byla za uczta. Niezapomniana:) Ciesze sie, ze Ania, podobnie jak ja, odnajdowala radosc w slodkich przysmakach.. mialam wiec towarzysza w kalorycznych zbrodniach... hihi:):):)

Aklimatyzacja- nie bylo najmniejszego problemu, pilismy duzo wody, wchodzilismy bardzo powoli, wiec kazdy czul sie swietnie:)

Pogoda- dopisala nam szczegolnie w pierwszej czesci trekkingu, gdy przemierzalismy trase wokol Annapurny. Oczywiscie zdarzaly sie dni badz popoludnia, gdy niebo bylo zachmurzone, ale i tak nie mielismy powodow do narzekan. Gorzej bylo z naszym przejscie do Sanktuarium Annapurny. Tu niestety przez kilka dni mgla, chmury i opady deszczu. Trzeba przyznac, ze bylo to bardzo demotywujace. Nawet ostatniego dnia, gdy dochodzilismy do Sanktuarium padal snieg i widocznosc byla na kilka metrwow. Cale szczescie nastepnego dnia pogoda wynagrodzila nam wszystko. Do godziny 11-tej czyste, blekitne niebo i powalajace widoki na Himalaje wokolo. WOW to bylo cos. Co ciekawe po godzinie 11-tej w ciagu kilkunastu minut chmury zakryly wszystko i zaczal padac snieg. To sie nazywa urok i nieprzewidalnosc gor:)

Festiwal- jednym z niesamowitych wydarzen calego trekkingu byl buddyjski festiwal,w jakim mielismy okazje uczestniczyc. Buddyjskie mantry, buddyjskie tance mnichow, lokalni ludzie, lokalne jedzenie, specyficzna, duchowa atmosfera i MY w tym wszystkim. Jedno z najbardziej niezapomnianych przezyc. CUDO!!!

Program trekkingu:

27.10.2010 Kathmandu - Besisachar (760m)

28.10.2010 Besisachar (760m) - Bahundanda (1310m)

29.10.2010 Bahundanda - Chanche (1430m)

30.10.2010 Chanche - Dharapani (1860m)

31.10.2010 Dharapani - Chame (2670m)

1.11.2010 Chame - Upper Pisang (3300m)

2.11.2010 Upper Pisang - Manang (3540m)

3.11.2010 Manang

4.11.2010 Manang - Shree Karka

5.11.2010 Tara Gompa i festiwal

6.11.2010 Tilicho Lake (4990m)

7.11.2010 Shree Karka - Yak Kharka (4018m)

8.11.2010 Yak Kharka - Thorung Phedi (4450m)

9.11.2010 Thorung Phedi- Thorung La (5416m) - Muktinath (3760m)

10.11.2010 Muktinath - Kagbeni (2800m)

11.11.2010 Kagbeni - Ghasa

12.11.2010 Ghasa - Tatopani (1190m)

13.11.2010 Tatopani - Ghorepani (2860m)

14.11.2010 Ghorepani - Poon Hill (3193m)

15.11.2010 Ghorepani - Ghurjung

16.11.2010 Ghurjung - Bamboo (2310m)

17.11.2010 Bamboo - Deurali (3200m)

18.11.2010 Deurali - Annapurna Base Camp (4130m)

19.11.2010 Sanktuarium Annapurny- Bamboo

20.11.2010 Bamboo- Jhinu

21.11.2010 Jhinu- Pokhara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz